czwartek, 31 lipca 2014

Vampire Hunter D: Żądza krwi (Banpaia hantâ D) 2000 reż. Yoshiaki Kawajiri

   Jako miłośnik gatunku czuję się w obowiązku odnotować tą pozycję, a właściwie jej poszczególne sekwencje, na tym blogu. Vampire Hunter D to anime o walce między ludźmi, a wampirami w dalekiej przyszłości w post apokaliptycznym świecie, ale pewne kowbojskie akcenty i w tym świecie się znalazły.

   I chociaż nie jest to western w całości, to i tak dużo ma z niego zapożyczone. Na samym początku choćby możemy zobaczyć scenerię rodem ze spaghetti westernu przypominająca jakiś biedny rejon Meksyku, a w połowie pojawia się miasteczko z saloonem i szeryfem.


   Cały film recenzowałem na Mikserze.

niedziela, 27 lipca 2014

Godzina ognia (Hour of the Gun) 1967 reż. John Sturges

   Obejrzałem ten film głównie ze względu na Garnera i po części z ciekawości dla kolejnej odsłony przygód Earpa i Hollidaya.

OPIS:
   Szeryf Wyatt Earp zabija w pojedynku w O.K. Corralu ludzi Ike'a Clantona. Ten z kolei zabija braci szeryfa. Mężczyźni wchodzą w konflikt, z którego tylko jeden może wyjść żywy.



   Strasznie nudny ten film. Wlecze się i mimo iż parę mocniejszych akcji odchodzi, to jednak całość nie porywa. W porównaniu do Tombstone straszna słabizna, Garner zagrał dobrze jak na Earpa, ale już Robards wykazał za mało charyzmy jak na Hollidaya, nie ma co porównywać do ról Kilmera czy Douglasa. I to samo jest z fabułą, niby ta sama, ale jakaś taka wyblakła.

   Chwilami nie mogłem się połapać w pewnych wątkach, inne z kolei sprawiały wrażenie zupełnie niepotrzebnych.


   Poza tym wszystko fajno: ładne scenografie, rekwizyty i plenery. Tylko te stroje jakieś takie, że momentami wyglądają jak zgraja armeńskich pastuchów. A uzupełnia to nawet niezła muzyka, aczkolwiek nie taka, by zapadała w pamięć.

   To nie jest zły film, a jedynie nudny. Także tylko dla zagorzałych miłośników westernu.


sobota, 19 lipca 2014

Popierajcie swego szeryfa (Support Your Local Sheriff!) 1969 reż. Burt Kennedy

   Robk po raz kolejny bardzo dobrze mi doradził, gdyż Popierajcie swojego szeryfa to rewelacyjny western komediowy, który spodobać się może nie tylko miłośnikom Dzikiego Zachodu.

OPIS:

   Jason McCullough z braku lepszego zajęcia decyduje się zostac szeryfem w pewnym bogatym miasteczku niedaleko kopalń złota. Postanawia jednocześnie rozprawić się z bezprawiem, przez co zadziera z lokalnymi łotrami.


   Rola Garnera jest tutaj świetna. McCullough to człowiek beztroski i wyluzowany w każdej sytuacji, przy czym może sobie na to pozwolić ze względu na znakomite umiejętności rewolwerowca i nieprzeciętny intelekt. I to chyba jest piękne w jego postaci, w przeciwieństwie do typowego szeryfa, McCullough rzadko stosuje przemoc, nie krzyczy, nie grozi, nie urządza strzelanin, wszystko załatwia spokojnie i z użyciem forteli. Jego niunia Prudy (Joan Hackett) trochę mi już zawadzała, swoją nieporadnością raczej irytując niż bawiąc. Za to zastępca Jake (Jack Elam) to dobrze dobrany towarzysz dla głównego bohatera. Czarne charaktery zaś okresliłbym mianem pociesznych. Walter Brennan w roli ojca rodu trochę mnie zawiódł, ale już głupiutki i nieporadny Joe zagrany przez Bruce'a Derna rozbawił mnie wielokrotnie, myślę że można go porównać ze współczesnym Willem Ferrelem, to ta sama klasa wagowa :)


   Fabuła jest fajnie pomyślana i nastawiona na bawienie widzów poszczególnymi gagami. Momentami zakrawa to na purnonsens, a już samo pojawienie się w kadrze Garnera budzi uśmiech na twarzy będąc oczywistą zapowiedzią kolejnej zabawnej akcji. Przy okazji jestem zaskoczony widząc go w takiej roli, niewiele oglądałem filmów z jego młodości, ale jakoś utrwalił mi się jako aktor odgrywający postacie ciekawe, ale jednak poważniejsze. A tu trochę taki luzak jak Gibson w Mavericku (w którym też sam zagrał... szeryfa).


   Świetnie pokazano tu Dziki Zachód, owszem w krzywym zwierciadle, ale trzymając się znanych schematów. A właściwie te schematy wyśmiewając. Świetny pastisz nie popadający w skrajności.

czwartek, 17 lipca 2014

Maverick (1994) reż. Richard Donner

   Do westernów z lat 90' podchodzę ze sporym entuzjazmem, gdyż na kinie tamtej dekady się wychowałem i darze je sporym sentymentem. A że nie był to lata łaskawe dla kowbojów, tym większy mam szacunek do każdej produkcji, która powstała.

OPIS:

   Pokerzysta Bret Maverick (Mel Gibson) wybiera się na turniej pokera z nadzieją zdobycia pół miliona dolarów głównej nagrody. W drodze dołączają do niego prostytutka Annabelle (Jodie Foster) i szeryf Cooper (James Garner). Po drodze przychodzi im się zmierzyć z rozmaitymi niespodziewanymi problemami.



   Moje początkowe obiekcje budził Gibson, którego lubię, ale za nic nie pasował mi do westernu. Szybko jednak się do niego przekonałem, ze względu na komediowy charakter, w którym on odnajduje się całkiem nieźle z charakterystyczną dla siebie lekkością i beztroską. Aczkolwiek nie stworzył tak barwnej postaci jak Kilmer w Tombstone, czy Costner w Silverado.O role Garnera i Coburna nie musiałem się martwić, gdyż gwiazdy takiego formatu już samymi swoimi nazwiskami uświetniły ten film, dalej potwierdzając tylko swój talent i przypominając, że na Dzikim Zachodzie czują się jak ryby w wodzie. No i oczywiście Graham Greene... Jego rola tutaj to prawdziwa perełka, o ile Gibson bawił mnie raz za razem, to Greene tą rolą na zawsze wrył mi się w pamięć, ze swoimi dosadnymi, ironicznymi komentarzami. I mógłbym tak chwalić wszystkich, ale jeden zgrzyt się trafił, a mianowicie Jodie Foster, niby wszystko fajnie, ale dziewczynie zabrakło charyzmy, a może wypadła blado ze względu na taka plejadę gwiazd?


   Z początku nie byłem zbyt zadowolony, owszem Gibson cudnie się wydurniał i w ogóle fabuła zapowiadała się ciekawie, ale gra aktorska była jakaś sztuczna, a sceny jakby łączone na siłę. Stan ten szybko się zmienił, gdy akcja nabrała rozpędu, a kolejne postacie wkroczyły na scenę. Nie jest to może tak powalający film jak Tombstone, ale zapewnia całkiem niezłą rozrywkę i nie pozwala się nudzić.


   Najciekawszy dla mnie okazał się wątek Indian, przedstawiono ich tutaj z humorem i w pozytywnym świetle, nie zakrawając przy tym o martyrologię. Plemię poznajemy głównie przez osobę Josepha (Graham Greene), ale zdaje się on być modelowym egzemplarzem. Swoja osobą udowadnia, że Indianie to nie dzikusy, ani nawet ludzie wolący żyć w zacofaniu, a po prostu przedstawiciele innej kultury. Jego przyjaźń z Maverickiem zaś to świadectwo na to, iż gdyby Amerykanie chcieli to bez problemu znaleźli by wspólny język z Indianami i obie strony mogłyby pokojowo koegzystować.


   A do tego świetne scenografie, plenery, kostiumy, rekwizyty, bla, bla, bla...

   Polecam :)


wtorek, 8 lipca 2014

Mały Wielki Człowiek (Little Big Man) 1970 reż. Arthur Penn

   Praca i ciągłe chlańsko nie służą prężnej działalności bloga :D

OPIS:

   Stu dwudziestoparoletni Jack Crabb (Dustin Hoffman) opowiada dziennikarzowi historię swojej młodości w burzliwych czasach Dzikiego Zachodu.


   To chyba jeden z niewielu filmów, który daje tak szerokie spojrzenie na świat Dzikiego Zachodu. Poznajemy między innymi środowisko Indian w różnych okresach, od czasów kiedy mogli cieszyć się wolnością, przez powolne ograniczanie ich praw i terenów, po końcową eksterminację. Poznajemy też życie osadników w miasteczkach i na odludziach. Sporo uwagi poświęcone jest typowym i barwnym postaciom wchodzącym w skład tych społeczności: rewolwerowcom, oszustom, pijakom, czy prostytutkom. Wszystkie te miejsca i osoby poznajemy dzięki głównemu bohaterowi, który w swoim życiu był uczestnikiem życia wszystkich tych środowisk. Nie zabrakło również dzielnej US army i ją też możemy zobaczyć od środka. W filmie przewija się też kilka postaci historycznych, w tym generał Custer i Dziki Bill Hickok.


   Chociaż poszczególne ujęcia i sceny nasycone są sporą dawką humoru (w tym absurdalnego), to całość robi przygnębiające wrażenie i skłania do refleksji, odkrywając jedną z mroczniejszych kart USA, czyli sprawę traktowania Indian.

   Czerwonoskórzy są tu pokazani w lepszym świetle, chociaż nie gloryfikowani, widać różnice pomiędzy poszczególnymi plemionami, ich zapóźnienie i problemy z dostosowaniem się do nowej sytuacji. Zostawiają jednak bardzo pozytywne wrażenie.


   Jack Crabb to ciekawa postać, okazuje się człowiekiem, który płynie z nurtem, korzystając z podsyłanych mu przez los ofert. Odwaga miesza się w nim z tchórzostwem. Jest zagubiony, cały czas szuka swojej drogi w życiu, biorąc przy tym udział w paru istotnych wydarzeniach z historii USA. W swoje nowe wcielenia wchodzi tylko na chwilę próbując, mimo braku predyspozycji, różnych zajęć. Tym sposobem poznajemy chociażby rewolwerowca, który boi się zabijać.

   Wszystkie postacie są tu właściwie wyjątkowe i wszystkie spełniają istotne role, jednak dla mnie najciekawszym był Stare Skóry Wigwamu (Chief Dan George), czyli "dziadek" Jacka. Naprawdę genialna postać z rewelacyjnymi kwestiami i odegrana w perfekcyjny sposób. No mistrzostwo świata.


   Powinienem jeszcze z dziesięć akapitów walnąć wychwalając (całkiem słusznie) ten film, ale zwyczajnie nie mam sił i weny. Po prostu polecam, bo Mały Wielki Człowiek to arcydzieło :)