Ponieważ nie mogę dobrać napisów do Run, Man, Run zdecydowałem się sięgnąć po Poszukiwaczy, na których od dawna miałem chrapkę, a o których przypomniał mi KinoKoneser. Niestety zawiodłem się i chyba coraz mniej lubię klasyczne westerny. Nie jestem może wielkim fanem Wayna, ale cenię go za wiele dobrych ról. Tym bardziej po tak zachwalanym filmie z jego udziałem spodziewałem się czegoś ekstra, a dostałem dwie godziny nudnych widoczków z wyśnionego obrazu Dzikiego Zachodu.
OPIS:
Powróciwszy po wojnie secesyjnej Ethan Edwards wraz z pogardzanym bratankiem Pawleyem wyrusza na poszukiwania swoich bratanic, które zostały uprowadzone przez Komanczów.
Zaczyna się neutralnie, po pierwszych paru minutach, ani nie nastawiłem się za, ani przeciw, czekałem. Trochę denerwowali mnie słabo nakreśleni bohaterowie, bo któreś typki zaczęły mi się nawet mylić. Fabuła posuwała się ślamazarnie do przodu, a ja spoglądałem na sielankowy obraz rodziny farmerów z dalekiego zachodu. Szybko zaczęły mnie męczyć te sentymentalne widoczki, brakowało tylko niani wyszywającej obrazek z haft z hasłem home sweet home, do powieszenia nad kominkiem. Ale już tam, zdzierżyłem i doczekałem się napaści Indian, wszystko ładnie pięknie, tylko brakowało w tym dramatyzmu, ot jedynie ziewnąłem.
Niestety pięcioletnia gonitwa za Komanczami znużyła mnie jeszcze bardziej. Momentami zdawało mi się, że pewne wątki są niekompletne, urywane, innym razem zwalczałem senność oglądając powracające dłużyzny, które nic nie wnosiły do akcji. O cholernym wątku miłosnym nie wspomnę. I to miał być western? Ano jest, z tym że zalatuje obyczajówką na kilometr, a to niezbyt przyjemne.
Co do postaci to tylko Wayne określam na plus, Ethan już na początku przywiózł ze sobą mnóstwo tajemnic. Widać że to facet z przeszłością i ciężkim życiowym doświadczeniem. O reszcie ciężko mi powiedzieć coś dobrego, ograniczali się oni do wygłaszania jakiś banałów, bądź pompatycznych kwestii. Nie grzesząc przy tym ani inteligencją, ani ciekawymi charakterami.
Największym atutem całej produkcji są niesamowite zdjęcia i wykorzystane plenery. Uczciwie przyznaję, że wręcz urywają dupę. Kostiumy i charakteryzacje Indian robią wrażenie, a czy oddają prawdę historyczną nie wiem. Za to biali wyglądają niezbyt atrakcyjnie, kobiety zadbane, w sukniach i fartuszkach, jakby nie żyły w totalnej dziczy, a mężczyźni... hmmm... zawsze wolałem włoskie wizerunki kowboja od tych amerykańskich, ale chyba jankesi lepiej wiedzą jak się ubierali ich przodkowie...