OPIS:
Banda Roya Kinga (Lee Van Cleef) po ostatnim skoku dzieli się łupem i rozchodzi. Sam Roy niemal natychmiast zostaje oszukany przez inną szajkę i traci swoją działkę. Wkrótce ponownie zwołuje grupę i planuje kolejny skok.
Raz jeszcze tłem wydarzeń jest rewolucja meksykańska, mamy tu zatem kolejny western u schyłku ery Dzikiego Zachodu. Przyznaję że każdorazowo miło mi się patrzy na CKM-y i samochody u boku kowbojów. Z takich zbrojeniowych nowinek chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć western, w którym ktoś używałby gazów bojowych.
Fabuła niestety trochę kuleje, brakuje jej dynamiki. Jest sporo strzelanin, wybuchów i ganianiny, ale zdaje się to wszystko być sposobem na wypełnienie pewnej pustki w scenariuszu. Bo i ani akcja nie jest porywająca, za wyjątkiem paru wątków, ani nie ma tu nic wyjątkowego i oryginalnego. Bohaterowie również nie są zbyt atrakcyjni, a wręcz papierowi. Widać że Van Cleef starał się jak mógł, ale nie dał z siebie wszystkiego (porównuję do innych dobrych ról).
Naiwność fabuły i bohaterów są aż nazbyt naciągane. Lollobrigida grająca tu Alicię nie dała rady stworzyć tu na tyle autentycznej postaci bym uwierzył, że mogła ona tyle razy omamić pozostałych. Wśród innych bohaterów pierwszo i drugoplanowych trudno znaleźć kogoś ciekawego, może jeszcze generał Fierro (Sergio Fantoni), a poza tym same szaraczki. I ta nijakość bohaterów też wpływa na niekorzystny odbiór całości.
Na humor specjalnie nie zwracałem uwagi, bo i komizm sytuacyjny do mnie nie przemawiał. Chociaż parę momentów było, choćby z wyjazdem po zakup armaty i przebieranką.
A może tak zrzędzę, bo już mi się trochę przejadło to spaghetti?
Dalej. Co do muzyki, to przez większość czasu jest ona nijaka, a w pewnej chwili wchodzi nawet jakiś rockowy kawałek, a takich zabiegów w westernach nie toleruję.
Scenografie, kostiumy i rekwizyty w porządku, a w paru scenach wręcz świetne (choćby armaty w czasie oblężenia i pomysłowo przerobiony samochód). Nieszczególna zaś okazała się jakość obrazu. Na ogół oglądam filmy w niskiej rozdzielczości, ale i wtedy potrafię odróżnić czy pierwotnie obraz był dobry czy zły. Tutaj wygląda kiepskawo.
Pewnie, że nie jest to pozycja wybitna i do czołówki gatunku jej daleko, ale jako sympatyczny, niezobowiązujący timekiller spoko daje radę, pamiętam, ze oglądało mi się przyjemnie ( oczywiście wiedząc wcześniej, co to mniej więcej będzie i nie robiąc sobie wygórowanych oczekiwań ).
OdpowiedzUsuńZ tych póżniejszych Van Cleefów nie widziałem ,,God's Gun'' ani ,, Stranger & Gunfighter'' - recenzenckiego szału nie ma. Za to bardzo przyzwoity - jak na ,,rozmyte'' dla SW lata 70-te - , jest ,, Il Grande Duello''
A mówi Ci coś "The Slowest Gun in the West"? To produkcja telewizyjna, ale brzmi intrygująco.
UsuńI drugie pytanie: oglądałeś kiedyś "Rawhide"?
Nie, nie widziałem ani jednego odcinka ,Rawhide''.
OdpowiedzUsuńZ tym drugim tytułem pierwszy raz się spotykam . Oblukałem , to jest jakaś parodia westernu, co już sam tytuł sugeruje. Jack Elam i LVC w drugoplanowych rolach autentycznych bandziorów Far Westu ( Sam Bass był szefem bandy rabusiów kolejowych, który ustanowił rekord łupu zgarniętego w pojedynczym napadzie na pociąg linii Union Pacific - 60 000 $ )
A tak apropos Van Cleefa . Tyś widział w ogóle ,, La Resa Dei Conti'' aka ,, The Big Gundown '' ?
Ja ubolewam, że Rawhide można zobaczyć co najwyżej po angielsku, a jak dla mnie to trochę zniechęca.
UsuńNie, nie widziałem "The Big Gundown '', chociaż czytałem już o nim kiedyś i dodałem do listy do obejrzenia. Całkiem pozytywne opinie zbiera.
Też mi się zdarzają komentarze widma, złośliwość Bloggera.
Ta ja nie wiem, na co ty czekasz , przecież to jest najlepszy Van Cleef tuż po Leone i w ogóle bezapelacyjna czołówka spaghetti.
UsuńSpoko, spoko, już go organizuję :D Jak dobrze pójdzie to dziś jeszcze oblukam.
UsuńNie widziałem ani jednego odcinka ,, Rawhide''.
OdpowiedzUsuńTo drugie mi nic nie mówi - tytuł sugeruje parodię . Ja szczerze mówiąc nie gustuję w komediowych westernach , bardzo rzadko mnie nachodzi na coś w tym stylu ; ma byc krwawo, ponuro, pesymistycznie i psychedelicznie - jak humor, to czarny jak smoła i nie za często .
Kurwa, pierwszy komentarz mi ,,zjadło'', a teraz jest.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, "La resa dei conti" koniecznie z filmografii Van Cleefa. I jeszcze "I giorni dell'ira" - też nie masz go na blogu, więc może nie widziałeś.
OdpowiedzUsuń"The Slowest Gun..." - wydawało mi się że kojarzę ten tytuł, ale sprawdziłem i okazało się, że jednak myślałem o innym filmie: "The Shakiest Gun in the West", który niedawno można było zobaczyć w TVP. Moim zdaniem słabiutka komedia, ani razu się nie zaśmiałem. Albo po prostu nie mam poczucia humoru.
Istotnie nie widziałem i już kołuję, dzięki :)
UsuńDobrze wiedzieć, będę omijał ten tytuł, jakoś nie mam cierpliwości i szczęścia do komedii :D