Kolejny film z polecenia i kolejna świetna rola Van Cleefa ;)
OPIS:
Rewolwerowiec Frank Talby (Lee Van Cleef) odwiedza dawnego wspólnika winnego mu sporą sumę pieniędzy, okazuje się że aby je odzyskać będzie musiał walczyć z najważniejszymi osobami w miasteczku. Dołącza do niego ubogi i pogardzany wśród lokalnej społeczności młody mężczyzna Scott (Giuliano Gemma), który zafascynowany jest życiem rewolwerowca.
Historia jest całkiem niezła, tajemniczy rewolwerowiec przybywa do miasteczka by załatwić swoje sprawy sprzed lat. Jego przyjazne nastawienie do pogardzanego przez resztę mieszkańców chłopaka stwarza całkiem dobre wrażenie, tym bardziej że Talby początkowo nie mógł wiedzieć, że Scott przyda mu się do realizacji planów. Z czasem akcja nabiera tempa, a bohaterowie rozwijają się błyskawicznie. Trupy lecą jeden za drugim, a Frank odkrywa swoje prawdziwe oblicze. Nie można narzekać na nudę, ale ta dynamika wprowadza też trochę zamętu.
O ile Talby się nie zmienia, a jedynie lepiej go poznajemy z czasem, o tyle przemiana jego partnera jest nadzwyczaj ciekawa. Od początku jasne dla mnie było, że Scott Mary dopnie swego celu, ale efekt końcowy już zaskoczył. Bo oto z pokornego i miłego chłopca robi się nagle bezwzględny i zacięty drań. W zasadzie to zrozumiałe, biorąc pod uwagę ile krzywd zaznał on przez całe życie od innych. Przy okazji tej gwałtownej transformacji widzimy jak Scott zatraca się i gubi w nowej sytuacji.
Pod koniec odniosłem wrażenie, że Scott i Talby zabijają trochę za często i bez potrzeby, jakby na siłę by podkręcić akcję. Panowie sami komplikują sobie życie, co w przypadku narwanego młodzieńca wypada dość przekonująco, ale już taki stary wyga jak Frank zadziwia tymi lekkomyślnymi działaniami. I tak konflikt głównych bohaterów mocno naciągany, gdyż świetnie się uzupełniali i jeden nie stwarzał dla drugiego zagrożenia, a wręcz przeciwnie.
Ciekawy był wątek ucznia i mentora, Van Cleef okazał się rewelacyjny w tej roli. Na równi z bohaterami położono też spory nacisk na przedstawienie broni, której używają. Faktycznie pistolety i strzelby w zasadzie nieodzowne dla westernu, na ogół są jedynie rekwizytami, na które nie zwracamy większej uwagi.
Początkowo uderzyła mnie zbyt teatralna gra Gemmy, bo o ile Van Cleef zaprezentował się całkiem swobodnie, o tyle Giuliano zachowywał się nienaturalnie robiąc ciągle przesadne miny i gesty. W Powrocie Ringa było podobnie. Po pewnym czasie jednak idzie się do tego przyzwyczaić.
Muzyka niezła, chociaż nie porywająca. Zdjęcia również dupy nie urywają. Od strony technicznej jest po prostu przyzwoicie. Bardziej zapada może w pamięć jedynie pojedynek konny na strzelby i salon z wyrzeźbionymi z drewna wielkimi rewolwerami.
Zdecydowanie polecam, szczególnie fanom Lee Van Cleefa, bo to kolejna z jego ciekawszych ról.
Moim zdaniem muzyka jest świetna - epicka, pełna wigoru, melodyjna, stylowa. Jedna z najlepszych kompozycji Riza Ortolaniego.
OdpowiedzUsuń"Dni gniewu" to znakomity western, z którego wyłania się lekcja, że nikomu nie należy ufać, bo różnica między dobrem i złem jest czasem w ogóle niezauważalna.
Słabo znam Riza, zresztą w ogóle słabo orientuję się w muzyce filmowej.
UsuńFilm oceniam na 8/10 :) Pewno jeszcze do niego wrócę.