sobota, 12 grudnia 2015

Bone Tomahawk (2015) reż. S. Craig Zahler


   Różne westernowe wariacje już spotkałem. Byli kosmici, zombie, alternatywne światy, androidy, dinozaury... długo by wymieniać, w każdym razie zdążyłem się już otrzaskać z nietypowymi próbami uatrakcyjnienia gatunku. Bone Tomahawk pod pewnymi względami należy do tej grupy, bo tu grupie śmiałków z niewielkiego, typowego dla Dzikiego Zachodu miasteczka, przychodzi zmierzyć się z grupą kanibali.

   Pomysł kapitalny, a jednak niekoniecznie nierealny. Bo przecież w czasach kolonizacji zachodnich terenów, rząd tylko formalnie sprawował władzę nad całością ziem nią mając możliwości pełnej kontroli. Skoro więc swobodnie pałętać się mogli po bezdrożach czerwonoskórzy, którzy opuścili rezerwaty, bandyci, czy włóczędzy, to czemu nie miałoby w tym świecie być miejsca dla odizolowanego, niewielkiego prymitywnego plemienia, z którym nawet Indianie.


   Pomysł to najmocniejszy filar tej produkcji, na którym opiera się całość, ale jest jeszcze które również wyszły z korzyścią dla całości. Po pierwsze obsada. Bone Tomahawk nie należy do głośnych i drogich produkcji, ale Kurt Russel czy Matthew Fox nie pojawili się tu jedynie, by użyczyć nazwiska. Pierwszy odegrał świetną rolę szeryfa, twardziela, choć nie tak wymuskanego jak Wyatt Earp w Tombstone. Fox z kolei odstawił bezwzględnego, cynicznego i zadufanego w sobie mądralę, co było o tyle niebezpieczne, że mógł w ten sposób zrazić do siebie sympatię widzów. I tu niespodzianka, bo nic takiego się nie stało, jego John Brooder nie da się nie lubić i dla mnie stał się dowodem na to, że najwyższy czas przestać patrzeć na Foxa przez pryzmat aktora serialowego. Do tego wspomnieć muszę jeszcze zupełnie mi nie znanego do tej pory Patricka Wilsona, który spisał się równie dobrze jak jego sławniejsi koledzy i chętnie zobaczę go znów w podobnej roli. Zaś Richard Jenkins wcielający się w postać zastępcy szeryfa (odnoszę wrażenie, że mocno inspirowany Stumpy'm z Rio Bravo) wprowadza dodaje całości kolorków wprowadzając sporą dawkę humoru, swoim pierdołowatym zachowaniem, nieumiejętnością milczenia i nietrafionymi komentarzami, jednocześnie zaś ujmuje wielkim sercem, życzliwością i lojalnością wobec towarzyszy.


   Ciekawi bohaterowie i dobry scenariusz to jednak jeszcze za mało, by film się udał, szczególnie western, będący dość specyficznym gatunkiem. I tu dochodzi nam kolejny mocny filar podtrzymujący sukces Bone Tomahawk - zdjęcia. Może nie takie na Oscara, ale i tak bardzo dobre. Surowy teren pokazany w równie surowych barwach wręcz odpycha, można poczuć w jak nieprzyjaznym miejscu przyszło bohaterom żyć i wędrować. Scenografie i kostiumy skromne, wręcz biedne i właśnie doskonale uzupełniające pełny obraz.

   Ten seans dostarczył mi naprawdę wiele satysfakcji. Dostałem dobre kino, które przypadło do gustu również małżonce, a ona nieszczególnie przepada za westernami. I co ważne film nie jest przekombinowany, może raz czy dwa zdarzają się rzeczy, które można by określić lekkim przegięciem, ale poza tym jest naprawdę ok.