czwartek, 25 czerwca 2015

Honor wojonika (The Warrior's Way) 2010 reż. Sngmoo Lee

   Coś ostatnio mam szczęście do nietypowych westernów. Po zabawach konszachtach z diabłem i rozmowach ze zmarłymi przyszedł czas na chińskich wojowników na Dzikim Zachodzie. Tak jak poprzednio fabuła jest naszpikowana różnymi nieprawdopodobnymi i widowiskowymi elementami, lecz tym razem już totalnie przegięto i to chyba czyni ten film tak zajebistym.


   Pierwsze co zwraca uwagę to zdjęcia: barwne, przesycone, epicko nierzeczywiste i taki też będzie cały film. Taki jest bohater, przekolorownay na maksa, prawdziwa maszyna do zabijania co udowadnia nam już w pierwszych minutach.


   Humor to druga mocna strona Honoru wojownika obok wywalonych w kosmos scen walk. Bo oto najpotężniejszy wojownik świata odnajduje spokój i spełnienie po środku pustyni, robiąc pranie dla swych dziwacznych kumpli i pielęgnując ogródek. Aha, no i spotyka wielką miłość.
Zresztą Yang to człowiek zagadka, nawet nie wojownik, to prawdziwy Berserk, który potrafi rozwalić na raz osiemdziesięciu ze stu przeciwników, po czym nie wiadomo skąd nadchodzi kolejnych pięćdziesięciu, ale od czego ma się przyjaciół, którzy gotowi są rozpieprzyć w drobny mak całe swoje miasteczko i zredukować liczbę mieszkańców do 10%.


   I co z tego, że widać zastosowanie green screena w większości scen, i co z tego, że całość to przegięcie jak w jakimś GTA. Film ma bawić i bawi. To po prostu niezła bajka w klimatach westernu. Jeśli oglądaliście i podobało Wam się Sukiyaki Western Django to polubicie Honor wojownika. Jeśli z kolei bardziej jesteście fanami filmów w stylu Dobrego, złego i zakręconego to też dobrze trafiliście :D


wtorek, 23 czerwca 2015

Jonah Hex (2010) reż. Jimmy Hayward

   Ostatnim razem była Śmierć w Tombstone z elementami irracjonalnymi i nieumiarkowanym korzystaniem ze słabej jakości efektów specjalnych, które to nijak nie mogły podźwignąć tej produkcji. W Jonah Hex również wykorzystano siły nadprzyrodzone, a całość naszpikowano fajerwerkami, ale tutaj się to w większości udało. A do tego dobra gra aktorska oraz niezłe zdjęcia i dalsze porównanie traci sens.


   Od początku towarzyszy nam, a raczej głównemu bohaterowi, jego tajemnica, którą poznajemy powoli z biegiem czasu. Co jednak wiemy na pewno? Że zabito mu rodzinę, a on otarł się o śmierć zyskując przy tym niezwykłą i przydatną umiejętność rozmawiania ze zmarłymi. Niestety nawet mimo to nie zdążył schwytać swojego krzywdziciela i wymierzyć mu zemsty.

   Jak dla mnie to całkiem niezły początek, a dalej jest tylko lepiej. Nie dość, że twórcy pobudzają ciekawość dawkując wspomnienia z przeszłości Hexa w niewielkich dawkach i sporych odstępach czasu, to jeszcze jego aktualna sytuacja szybko się komplikuje.


   Mimo dobrego scenariusza, Jonah Hex w dużej mierze nastawiony jest na widowisko, czego dowodem są oryginalne (może czasami zbyt przekombinowane) bronie z finałową Wunderwaffe na czele, spora dawka strzelanin i fajerwerków, a także rozmach całej imprezy, która nie ogranicza się jedynie do jakiegoś zapyziałego miasteczka na Dzikim Zachodzie.


   Brolin dał tu z siebie naprawdę sporo, z wielką blizną na policzku i zaciętym spojrzeniem już sam jego widok budzi respekt (a pod kapeluszem to nawet trochę Charlesa Bronsona przypomina). Oschły w obyciu, bezlitosny dla wrogów, lecz o dobrym sercu daje końcowy efekt naprawdę ciekawej postaci. Malkovich w roli czarnego charakteru spisał się równie kozacko, chociaż... on mi jakoś nie pasuje do westernów, no sam nie wiem. Nie wykorzystano za to potencjału Megan Fox i Michaela Fassbendera, którzy przyćmieni dwoma powyższymi przewijali się w tle, ale bez szans na wybicie.

niedziela, 21 czerwca 2015

Śmierć w Tombstone (Dead in Tombstone) 2013 reż. Roel Reiné

   Nie powiem, wściekły wyraz twarzy Trejo z plakatu i opis (za Filmwebem):

Zamordowany przez własnych ludzi lider gangu trafia do piekła. Dostaje od Szatana szansę na zemstę, którą postanawia wykorzystać,

rozbudziły moją ciekawość. Machnięciem ręki zbyłem nawet informację, że to nie wersja kinowa, a video. No bo co tam, na różne niskobudżetowe perełki człowiek w swoim życiu trafiał, a niejednym blockbusterem ręce sparzył. Tu zapowiadała się wypas rąbanka, szczególnie jak jeszcze dojrzałem nazwisko Rourke. No kurczaki! Sukces murowany bym rzekł. Nie mogąc się doczekać wkroczyłem do Tombstone.

dead in tombstone

   I tak jak wszedłem to zaraz padłem zaskoczy niczym Trejo, gdy wydymali go kumple. 

dead in tombstone

   Mamy tu sporo kiczu i tendencję do przesadzania, przy czym ani część aktorska, ani operatorska nie uciąga. Zabrakło chyba i pomysłu, bo mamy tu i zdradę i chciwość i okrucieństwo, ale żadne z nich nie są przekonujące. Łajdackie poczynania Reda, który postanawia pozbyć się niewygodnego wspólnika nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Bo ani tu dialogi dobre, ani postaci wyraziste, jakoś się to wszystko rozmywa.

dead in tombstone

   I o ile w przypadku aktorów mamy tu Trejo, który już samą swoją obecnością podnosi poziom, a także Rourke w całkiem niezłej roli diabła, to zdjęcia jak wyżej wspomniałem wypadły koszmarnie niczym z jakiegoś fabularyzowanego dokumentu. Rzut okiem na Filmweba uświadomił mnie, że za reżyserię i zdjęcia odpowiada Roel Reiné, pan o całkiem pokaźnej, lecz niezbyt imponującej filmografii. Szkoda że niektórzy nie uczą się na własnych błędach, bo Śmierć w Tombstone miała potencjał niczym Jonah Hex (o którym następnym razem).

   A prócz powyższych słabości jest jeszcze parę kwiatków w postaci mało wiarygodnej przemiany głównego bohatera, czy jego dziwnych relacji z mającą swoje rachunki do wyrównania Jane. A zresztą, to nawet ciekawe nie jest.

dead in tombstone

czwartek, 18 czerwca 2015

Złoto MacKenny (Mackenna's Gold) 1969 reż. J. Lee Thompson

   Jak tu nie lubić Gregory Pecka? Nie dość że świetny aktor to ma w sobie coś takiego, że w pewnych jego rolach nie móglbym sobie wyobrazić nikogo innego. W roli Mackenny trochę zaskakuje będąc facetem uczciwym do bólu podczas, gdy otaczają go same szumowimy, a w najlepszym razie ludzie o wątpliwym kręgosłupie moralnym. A mimo to podoba się, bo taki wizerunek do niego pasuje, nawet gdy na tle reszty wydaje się być z innego świata.


   Bo i Złoto MacKenny nie trzyma się klasycznej konwencji westernu, ci którzy z definicji powinni być dobrzy (jak wojskowi) okazują się łajdakami, a bandyci zamiast odpychać budzą sympatię. Aczkolwiek to ostatnie to być może zasługa Sharifa, który moim zdaniem przypomina Wallacha z Dobrego, złego i brzydkiego. Obaj są łajdakami, ale po prawdzie nie da się ich nie lubić.


   Zresztą film jest troszkę naszprycowany rozmaitymi atrakcjami tak jakby twórcy chcieli pchnąć jak najwięcej życia w umierajacy już garunek. Mamy więc Indian, których ciężko jest jednoznacznie ocenić, jest i kawaleria, są bandyci, nieudacznicy i w końcu szeryf. Chyba tylko prostytutek zabrakło, ale nie jestem pewien, może gdzieś się przewijały.


   Fabuła jest momentami może ciut sztampowa, ale za to dobrze przemyślana i podzielona tak by nie było miejsc przeładowanych akcją kosztem późniejszej nudy. Tym samym od początku do końca budzi zainteresowanie i każdorazowo zostawia sobie jakiś atut by nas zaskoczyć w momencie kiedy się już nic więcej nie spodziewamy.

   Całości dopełnia muzyka, zdjęcia (ach te amerykańskie plenery, zawsze cieszą) i otoczka z indiańskich legend, której ja dałem się porwać.



czwartek, 11 czerwca 2015

McLintock! (1963) reż. Andrew V. McLaglen



   A przechodząc do głównego tematu tego wpisu, zawsze powtarzam, że miks westernu z komedią to ryzykowna i niełatwa do zrealizowania kombinacja. McLintock! szczęśliwie należy do grona tych udanych. Siłą napędową tego filmu jest Wayne w tytułowej roli, który choć zawsze bezbłędny tu przeskoczył nawet sam siebie. Jego McLintock to postać wyjątkowa, z jednej strony surowy i budzący podziw bogacz, a z drugiej uczciwy i sympatyczny facet, momentami nawet komiczny, po paru głębszych. A ta właśnie jego słabość jest motorem dla zabawnych scen z udziałem żony i pracowników.

   To miła odmiana po krwawych rąbankach we włoskim wydaniu. I chociaż akcja mogłaby się rozgrywać w innych czasach i miejscu to dobrze, że tak się nie stało. Z całą tą westernową otoczką, z klasycznym miasteczkiem, ze stadami bydła i z udziałem Indian McLintock! przypomina, że Dziki Zachód to nie tylko strzelaniny i napady na bank.


   A prócz McLintocka mamy tu wiele innych barwnych postaci, z których nudni są jedynie jego córka i zakochany w niej młodzian. Pozostali to prawdziwa parada indywiduów, jest żona odstawiająca wielką damę, a jednocześnie zdająca się mieć talent do dokuczania mężowi, jest strojący fochy i narzekający złe obyczaje Chińczyk, jest zakręcony wódz Indian snujący się ze swoimi ludźmi w poszukiwaniu whisky i wiele innych ciekaw osób, a każda (no może prócz barmana) całkowicie zależna od McLintocka.

   Oby więcej takich filmów :)