sobota, 8 lutego 2014

Dobry, zły i zakręcony (Joheunnom nabbeunnom isanghannom) 2008 reż. Jee-woon Kim

   Do filmu podszedłem bardzo ostrożnie, jak do wszystkich takich wariacji na temat westernu. Nie będę robił porównania porównania do Dobrego, złego i brzydkiego, bo choć tak sugerowałby tytuł, nie jest to jego remake, a jedynie bazuje na paru swobodny nawiązaniach czy wykorzystanych scenach.

OPIS:
To historia trzech tytułowych bohaterów, których losów splatają się przez tajemniczą mapę prowadzącą do... skarbu :D A jakże inaczej. Zły (Byung-hun Lee) dostaje zlecenie zdobycia tej mapy, jednak uprzedza go, pojawiający się przypadkiem na miejscu akcji Zakręcony (Kang-ho Song). Kiedy sytuacja w zatrzymanym pociągu robi się gorąca, do akcji wkracza Dobry (Woo-sung Jung), będący łowcom nagród polującym na m.in. dwóch powyższych. Rozpoczyna się długa gonitwa po pustyni, w której prócz tytułowych bohaterów udział brać będą: szurnięci koreańscy bojownicy o wolność, armia japońska i obwiesie z lokalnej wioski.

   Początek pozytywnie zaskakuje. Szybko zawiązuje się intryga i wkraczamy w wir akcji. Swoją drogą twórcy musieli pomyśleć o zachodnich widzach, bo bohaterowie znacznie się od siebie różnią wyglądem i ubiorem, tym samym znika moja wieczna bolączka przy azjatyckich filmach, a mianowicie - nierozróżnianie postaci. Przyznam że będąca jedną z pierwszych, sekwencja napadu na pociąg robi wrażenie (do teraz nie jestem pewien czy w pewnych ujęciach pociąg był rzeczywisty czy komputerowo wygenerowany).


   Kostiumy nie są najlepsze, wydają się sztuczne i niedopasowane. Z rekwizytami i scenografią jeszcze gorzej. Akcja rozgrywa się w Mandżurii początku lat 30', a mimo to armia japońska wozi się... Jeepami Willys'ami, które Amerykanie skonstruowali i wprowadzili do służby dopiero w trakcie II wojny światowej.

   I właśnie, zostając przy sprawach technicznych, film sprawia wrażenie jakiegoś postapokaliptyka na miarę Mad Maxa. Bo pomyślcie sami, mamy pustynię, albo jakąś zapyziałą wiochę za miejsce akcji. Bandyci poubierani są jak jacyś... ekscentryczni kloszardzi. Armia dokonuje szarży kawaleryjskiej, a pośród jeźdźców pomykają samochody z zamontowanymi CKM-ami. Całość wygląda naprawdę groteskowo. A patrząc po wykorzystaniu środków, widzę że mogli się postarać by było lepiej.


   Przez większą część czasu nie mamy wręcz chwili na wytchnienie, otrzymujemy długie sekwencje pościgów, strzelanin, potyczek. Potem zaś następują chwile nudnej dłużyzny, które nie wnoszą często wiele do filmu, ale pozwalają, sam nie wiem, ochłonąć. Brakuje mi tu jakiegoś wypośrodkowania.

A wracając do fajerwerków. Cóż, Dobry, zły i zakręcony to specyficzny film, trochę zbyt podkręcony. Mamy mnóstwo scen, których nie możemy przyjąć na zdrowy rozum, lecz... przynajmniej ja, przyjmujemy je z rozdziawioną gębą, mówiąc: tak wreszcie jakiś superbohater! tego nam brakowało w kinie! Bo tak się składa, że Dobry jest superkowbojem o czym uświadamia nas scena kręcenia się nad wioską na linie i wystrzeliwania bandytów, a także brawurowe ataki na szarżujące oddziały przeciwnika, kiedy to Dobry wystrzeliwuje po kolei kilkudziesięciu chłopa sam nie będąc nawet draśniętym.


   Całość okraszona jest sporą dawką humoru w azjatyckim stylu, więc dla mnie drażniącego. Bohaterowie krzyczą, gestykulują i nawet w krytycznych momentach nie potrafią nie być komiczni...

   Myślę że warto zobaczyć ten film, to połączenie wielu gatunków: westernu, przygodówki, komedii, kryminału. Z przymrużeniem oka pozwala on się dobrze bawić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz