poniedziałek, 17 lutego 2014

Sukiyaki Western Django 2007 reż. Takashi Miike

   Kolejny nietypowy western na moim szlaku. Z początku chciałem rzucić ten film w cholerę kiedy poziom dziwności i absurdu mnie zniechęcił, ale uznałem że muszę się przemóc. I było warto, bo kiedy już się wciągnąłem wykreowany przez Miike świat, naprawdę dobrze się bawiłem.

OPIS:
Do miasteczka przybywa samotny rewolwerowiec, który postanawia włączyć się w konflikt walczących o skarb band czerwonych i białych.


   Do zderzenia świata Dzikiego Zachodu z Dalekim Wschodem dochodziło w świecie filmu już nieraz: Samuraje i kowboje z Bronsonem, Krwawe pieniądze z Lee Van Cleefem, czy daleko nie szukając Rycerze z Szanghaju z Jackie Chanem. Wszystkie te filmy trzymały się jednak realiów historycznych i był do przyjęcia. Sukiyaki Western Django prezentuje zupełnie nową jakość, akcja rozgrywa się w Japonii, prawdopodobnie przełomu XIX i XX wieku, a bohaterami są dwie grupy terroryzujących miasteczko bandytów, którzy są czymś pośrednim między kowbojami, a samurajami (kostiumy i charakteryzacje zwalają z nóg). Może to dziwić, śmieszyć lub oburzać, ale tak jest i trzeba to zaakceptować lub zrezygnować z seansu. Ja wybrałem oczywiście to pierwsze rozwiązanie.


   Tu jednak nie koniec schodów. Prócz pewnego pomieszania światów, film ten cechuje specyficzny humor, typowy dla Azjatów, który jednak do mnie nie przemawia zupełnie. Wprowadzenie dużej dawki absurdu przełknąłem już łatwiej i pozwoliło mi nawet z dużym przymrużeniem i niezbyt krytycznie oka cieszyć się akcją. Zresztą przy całej dziwaczności, przyznać muszę, że historia trzyma się kupy, a fabuła jest zgrabnie i sensownie poprowadzona. Ostatnim wyróżnikiem są niesamowite zdolności bohaterów, a mówiąc prosto z mostu Matrix chwilami wysiada.


   W Dobrym, złym i zakręconym zwróciłem uwagę na rewolwerowca, którego nie imały się kule, a który nigdy nie chybiał. Japończycy poszli o krok dalej, ich bohaterowie zbijają lecące kule katanami, potrafią zestrzelić nadlatująca strzałę z rewolweru, a nawet... nawet dużo więcej :D Nie będę zdradzał szczegółów.

   Miłym akcentem są jasne nawiązania do m.in. Za garść dolarów (zarys fabuły i postać Bezimiennego) czy Django (trumna z niespodzianką), a także... Szekspira.


   Efekty specjalne nie należą może do najlepszych, gdyż czasem wyraźnie widać ich komputerowe pochodzenie, ale są wystarczające jak na tego typu produkcję. Mimo to nie zabrakło i prawdziwych efektów pirotechnicznych i świetnych strzelanin, na które aż miło popatrzeć. A jako, że brutalności w tym filmie nie brakuje, to i trup się ściele gęsto, a rewolwerowcy mają pole do niezłych popisów.


   Nie zabrakło przy tym błędów, których dało się uniknąć. Na przykład znienawidzonego przeze strzelania z wycelowanego w górę rewolweru podczas, gdy cel znajduje się na poziomie strzelca, bądź niżej. Rzecz jasna nie wspominałbym o tym, gdyby nie były to celne strzały...

   Co do aktorów, w moim odczuciu nie pokazali tu zbytniego kunsztu, ale zagrali wystarczająco. Zresztą nie jestem przyzwyczajony/nie lubię ich stylu, więc nie wypowiadam się na ten temat za wiele. Postacie w każdym razie nakreślone są wystarczająco ciekawie, ale w dużej mierze dlatego, że są kalkami starych, wypróbowanych bohaterów.


2 komentarze:

  1. trzeba dodać że film zaszczycił swym udziałem sam tarantino ;) specyficzny styl to wizytówka japonskich filmów popularnych podobnie jak jazda po bandzie a nawet daleko po za nią ;)nie raz je oglądając człowiek woła WTF ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak i chociaż ma epizodyczną rólkę to na którymś plakacie jego nazwisko zajęło cały górny pasek :D Ale fajnie zagrał, nadaje się do takich pokręconych ról :D

      Taaa, ci Japończycy i ich odpały już mi uszami wychodzą, to co można w Godzillach zobaczyć to tylko czubek góry lodowej.

      Usuń