Jak dla mnie to całkiem niezły początek, a dalej jest tylko lepiej. Nie dość, że twórcy pobudzają ciekawość dawkując wspomnienia z przeszłości Hexa w niewielkich dawkach i sporych odstępach czasu, to jeszcze jego aktualna sytuacja szybko się komplikuje.
Mimo dobrego scenariusza, Jonah Hex w dużej mierze nastawiony jest na widowisko, czego dowodem są oryginalne (może czasami zbyt przekombinowane) bronie z finałową Wunderwaffe na czele, spora dawka strzelanin i fajerwerków, a także rozmach całej imprezy, która nie ogranicza się jedynie do jakiegoś zapyziałego miasteczka na Dzikim Zachodzie.
Brolin dał tu z siebie naprawdę sporo, z wielką blizną na policzku i zaciętym spojrzeniem już sam jego widok budzi respekt (a pod kapeluszem to nawet trochę Charlesa Bronsona przypomina). Oschły w obyciu, bezlitosny dla wrogów, lecz o dobrym sercu daje końcowy efekt naprawdę ciekawej postaci. Malkovich w roli czarnego charakteru spisał się równie kozacko, chociaż... on mi jakoś nie pasuje do westernów, no sam nie wiem. Nie wykorzystano za to potencjału Megan Fox i Michaela Fassbendera, którzy przyćmieni dwoma powyższymi przewijali się w tle, ale bez szans na wybicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz