Coś ostatnio mam szczęście do nietypowych westernów. Po zabawach konszachtach z diabłem i rozmowach ze zmarłymi przyszedł czas na chińskich wojowników na Dzikim Zachodzie. Tak jak poprzednio fabuła jest naszpikowana różnymi nieprawdopodobnymi i widowiskowymi elementami, lecz tym razem już totalnie przegięto i to chyba czyni ten film tak zajebistym.
Pierwsze co zwraca uwagę to zdjęcia: barwne, przesycone, epicko nierzeczywiste i taki też będzie cały film. Taki jest bohater, przekolorownay na maksa, prawdziwa maszyna do zabijania co udowadnia nam już w pierwszych minutach.
Humor to druga mocna strona Honoru wojownika obok wywalonych w kosmos scen walk. Bo oto najpotężniejszy wojownik świata odnajduje spokój i spełnienie po środku pustyni, robiąc pranie dla swych dziwacznych kumpli i pielęgnując ogródek. Aha, no i spotyka wielką miłość.
Zresztą Yang to człowiek zagadka, nawet nie wojownik, to prawdziwy Berserk, który potrafi rozwalić na raz osiemdziesięciu ze stu przeciwników, po czym nie wiadomo skąd nadchodzi kolejnych pięćdziesięciu, ale od czego ma się przyjaciół, którzy gotowi są rozpieprzyć w drobny mak całe swoje miasteczko i zredukować liczbę mieszkańców do 10%.
I co z tego, że widać zastosowanie green screena w większości scen, i co z tego, że całość to przegięcie jak w jakimś GTA. Film ma bawić i bawi. To po prostu niezła bajka w klimatach westernu. Jeśli oglądaliście i podobało Wam się Sukiyaki Western Django to polubicie Honor wojownika. Jeśli z kolei bardziej jesteście fanami filmów w stylu Dobrego, złego i zakręconego to też dobrze trafiliście :D
"Epopeja polsko-indiańska" publikowana w częściach na http://limmberro.blogspot.com
OdpowiedzUsuń