Tombstone zachwyciło mnie od samego początku sceną pod kościołem, ukazując że będzie to brutalny i widowiskowy film. Zaraz jednak nieco się zaniepokoiłem, ale i ucieszyła za sprawą obsady. Lubię Kurta Russella, ale uważam go za aktora kina akcji klasy B, wiem, wiem, może się trochę zagalopowuję, ale Russel nie należy według mnie do tej samej klasy wagowej co Schwarzenegger czy Stallone. Dalej Elliott, który jest mi aktorem nieznanym, ale spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. W przypadku Paxtona nie byłem przekonany czy jego poczciwa i sympatyczna twarz się nadaje, ale okazało się że idealnie pasuje do przeznaczonej mu roli. No i na koniec Val Kilmer, którego uwielbiam, ale który raz ma wzloty, a raz upadki, więc nie byłem pewny co mnie spotka z jego strony tym razem. Szczęśliwie to chyba rola jego życia, ale o tym zaraz.
Z początku nie zachwyciła mnie postać Doca Hollidaya, ale było to tylko pierwsze wrażenie. Zaraz też Val odtwarzajacy tę rolę się rozkręcił i pokazał kawał naprawdę dobrego aktorstwa. Jego postać jest pełna wdzięku, elokwentna i dowcipna. Jednocześnie mimo iż umiera na gruźlicę to nie porzuca hulaszczego trybu życia, ani nie chcę się oszczędzać leżąc w łóżku. Co ciekawe jako człowiek mający pewne przewinienia na sumieniu jest przyjacielem dawnego (a jednocześnie przyszłego) szeryfa Wyatta Earpa. Holliday jako znakomity rewolwerowiec staje się przez to znacznym uzupełnieniem sił braci, którzy ruszają na wojnę przeciwko Kowbojom, a przy okazji wprowadza też trochę humoru i finezji. Jeśli chodzi o Wyatta Earpa, to z początku miałem mieszane uczucia ze względu na Kurta Russella i nie opuściły mnie one aż do końca filmu. Co prawda zagrał dobrze, ale... chyba wolałbym innego aktora w tej roli. Mimo to całkiem przekonująco przedstawił byłego stróża prawa, który jest przeciwny bandyctwu, ale choć świerzbią go ręce pozostaje neutralny, wychodząc z założenia, że zrobił już swoje dla ludzi i teraz powinien zadbać o siebie i rodzinę. Tym ciekawsza oczywiście staje się jego przemiana, będąca punktem zwrotnym. Idziemy dalej, zachwycił mnie Sam Elliott, z którym spotkałem się chyba po raz pierwszy. Facet ma niesamowity głos (idealny do westernu), surową i inteligentną twarz, a przy tym gra naprawdę świetnie. A Paxton? Z początku obawiałem się, że będzie miał grać twardziela, kiedy okazało się że to najmiększy z braci - chociaż pchany do działania odwagą pozostałych - odetchnąłem z ulgą. Wpasował się idealnie. Co zaś się tyczy bandytów, to dobrze się spisali, mamy dwóch (może trzech) szwarccharakterów i hordę zapitych, butnych wieśniaków, stanowiących wystarczająco duże wyzwanie dla stróżów prawa.
Momentami film aż ocieka patosem i epickimi scenami, ale to chyba jest w nim piękne. Szczególnie druga część kiedy zaczyna się bezpardonowy odwet Wyatta chcącego zniszczyć Kowbojów. Dialogi na długo zapadają w pamięć, a utarczki słowne są równie pasjonujące jak strzelaniny.
Jak zwykle najsłabszym punktem całego filmu okazał się dla mnie wątek miłosny - niepotrzebny i spowalniający akcję, ale cóż, Hollywood rządzi się swoimi prawami.
Zdecydowanie polecam miłośnikom dobrych strzelanin i charyzmatycznych postaci.
Masz awersję do wątków miłosnych :)
OdpowiedzUsuń"Tombstone" to super western, jeden z najlepszych, które powstały po "Unforgiven" Eastwooda. Kapitalna obsada, świetna muzyka, jest nawet humor i pamiętne teksty ("Ja nadchodzę, a za mną kroczy piekło" :D). Vala Kilmera nie znoszę, ale w roli Doca Hollidaya spisał się zaskakująco dobrze, mimo iż w obsadzie roi się od charyzmatycznych osobowości. Ale jeśli chodzi o Earpa i słynną strzelaninę w Tombstone to wolę jednak klasyczną wersję Johna Sturgesa "Pojedynek w Corralu O.K." z Burtem Lancasterem i Kirkiem Douglasem.
George P. Cosmatos nakręcił m.in. "Rambo 2" i "Kobrę" ze Stallone'em, szczególnie ten drugi to moim zdaniem kino klasy B, więc wydaje mi się, że Kurt Russell to wcale nie jest gorsza liga niż Sly Stallone ;) Obaj grają zarówno w produkcjach głównego nurtu jak i tych z niższej półki.
No mam :D Co film to love... Czemu w życiu tak nie ma?! Przynajmniej mnie to nie spotyka :D
UsuńFilm jest niemalże jedną wielką epicką sceną. I chociaż naprawdę chciałem się przyczepić chociaż do Russella to nie miałem za co.
Z tym że za Kurtem ciągnie się jak smród za wojskiem "Ucieczka z Los Angeles" i tego mu nie mogę wybaczyć. Akurat "Rambo 2" lubię, bo jest w nim więcej fajerwerków niż w pierwszej części, a jednocześnie nie jest tak przesadzone jak "3".
Ja też lubię Rambo (nawet trójkę), wspomnianego Kobrę również. A, i jeszcze mi się przypomniało, że Kurt Russell i Sly Stallone zagrali przecież razem w jednym filmie - "Tango i Cash", też fajny akcyjniak.
UsuńSam Elliott urodził się w niewłaściwym czasie, idealnie pasował do westernów i gdyby żył w czasach Johna Wayne'a byłby gwiazdą.
Wyatt Earp przeżył ze swoją drugą żoną Josie 47 lat, więc wątek miłosny w "Tombstone" ma akurat swoje źródło w rzeczywistości. Ich związek to materiał na oddzielny film, wielkie love story ;) W filmie Cosmatosa ten wątek i tak został ograniczony do minimum.
Muszę chyba zacząć oglądać więcej westernów. Dużo, które opisujesz już oglądałem, ale prawie wszystkie dawno temu! "Tombstone" też widziałem, dla mnie bardzo dobre kino, chociaż nie zachwycałem się zbytnio. Wątek miłosny... W zasadzie to go prawie nie pamiętam. Mnie też irytują motywy zakochania w filmach. :) Często niepotrzebne, chyba są tylko po to, żeby przekonać dziewczynę/żonę do danego seansu.
OdpowiedzUsuńTo Ci kibicuję, im więcej miłośników westernów tym weselej :) Pomimo upływu lat wiele westernów w ogóle nie traci na wartości.
UsuńPrzede mną w najbliższym czasie jeszcze 2 z Eastwoodem i kolejny "wynalazek" to jest "Kowboje i obcy" :D
sam eliot grał też w getysburgu czy kiedyś byliśmy żołnierzami no i w pierwszym ghost rider starszego mentora cagea ;)
Usuń