wtorek, 15 kwietnia 2014

Powrót Ringa (Il Ritorno di Ringo) 1965 reż. Duccio Tessari

   Po seansie Pistoletu dla Ringa musiał przyjść czas na jego Powrót, z czym nie zwlekałem zbyt długo. Nie zwlekał też Tessari kręcąc go i moim zdaniem pośpiech ten nie przysłużył się filmowi. Z jednej strony jest kiczowaty i naiwny, ale z drugiej, nadrabia pomysłową fabułą i epickimi momentami. 

OPIS:

   Montgomery Brown (Giuliano Gemma) wraca z wojny do domu. Okazuje się, że jego bliscy nie żyją, a okolicę terroryzuje banda Meksykanów, przyciągniętych przez złoto.


Western na dopalaczu

   Najbardziej irytował mnie chyba montaż, te przeskoki i zbliżenia twarz - oczy - twarz, w krytycznych momentach, potęgowane dodatkowo przez całkiem niezły motyw muzyczny. Na plus za to świetna robota operatora, kamera okrążająca bohatera, czy niespodziewane wchodzenie postaci w kadr wyglądają całkiem zachęcająco wizualnie.


   Zawsze lubiłem samotnych bohaterów stających do walki z przeważającym liczebnie wrogiem (ale też bez przesady), dlatego fabuła bardzo przypadła mi do gustu. Strach i zwątpienie uwiarygodniły tylko jego postać. Oczywistym było, że w końcu zrobi porządek w miasteczku, ale lepiej, że wcześniej próbował jedynie wyrwać rodzinę z rąk bandytów i uciekać. Naciągane niestety jest to, że powrócił w rodzinne strony niepoznany przez nikogo, rozumiem że jako dziedzic, wcześniej nie bratał się z prostymi ludźmi, ale też niemożliwe, by odizolował się od wszystkich na tyle, że mógł powrócić incognito. Za dużo też uchodzi mu na sucho, nie rozumiem czemu Esteban nie rozwalił go na początku. No i ta córka... dziecko, które widzi obcego faceta pierwszy raz w życiu i od razu zawiera z nim sztamę? Bez jaj.


   Nie zabrakło scen epickich, co mi akurat się podobało. Że wymienię kilka: spotkanie żony po latach, wizyta na cmentarzu czy przerwanie ślubu. No i konkretna rozwałka z.... CKM-em, bo jakby inaczej.

   Gra aktorska Gemmy również mnie nie zachwyciła, z tymi wiecznie wybałuszonymi oczami wyglądał jakby cały czas się czemuś dziwił. No dobra, może nie wiecznie, bo przez resztę czasu je mrużył, ale z równie słabym efektem - nie każdy może być Eastwoodem. Bandyci wypadli nieźle. Szef bandy Esteban (Fernando Sancho) odstawił tu klasycznego, chamowatego herszta meksykańskiej szajki i bardzo dobrze, bo na to właśnie liczyłem. Żeby jednak nie było zbyt nudno to prócz szefa i przydupasów, mamy jeszcze jednego arcyzłego - Paco (George Martin), który chociaż lepiej wychowany od Estebana, to okazuje się większym łajdakiem. No i wreszcie ciekawa rola żeńska - Rosita (Nieves Navarro), nieprzewidywalna i wprowadzająca sporo zamieszania.


   Jakby nie było, Powrót Ringo zobaczyć warto, choćby dla samych jego mocnych stron.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz