OPIS:
Luke (Jim Brown) ucieka z więzienia, rusza na pustynię El Condor gdzie znajduje się fort pełen złota. Po drodze kaptuje wspólnika, oszusta Jaroo (Lee Van Cleef). Mężczyźni sprzymierzają się jeszcze z liczącym prawie setkę wojowników oddziałem Apaczów i ruszają po złoto.
Wielkie widowisko z porywająca fabułą
Zawiązanie akcji następuje błyskawicznie już na samym początku i aż do końca nie można narzekać na nudę. Ogólna koncepcja nie jest może super oryginalna, ale już pojedyncze wątki składające się na całą fabułę zaskakują niemal na każdym kroku. To dobrze przemyślana i zrealizowana opowieść.
Po ostatnich nieciekawych doświadczeniach z filmami komediowymi, czy też około komediowymi (Trzej Amigos, Powrót Robin Hooda), spora dawka humoru w El Condor okazała się strzałem w dziesiątkę, bo zabawne sytuacje czy dialogi rozdzielone są w odpowiednich momentach i odstępach, a co ciekawe, prowokuje je głównie Van Cleef, po którym za cholerę bym się tego nie spodziewał.
A skoro już przy nim jesteśmy, to chociaż prezentuje się znakomicie, to tym razem Jim Brown gra pierwsze skrzypce. Niemniej jednak Van Cleef nie pozostaje daleko w tyle. Przytoczę tu pewną sytuację z początku filmu. Kiedy Jaroo sprowadza grupę rzezimieszków w przygotowaną przez siebie zasadzkę i okazuje się, że zamiast kilku przybyło ich kilkunastu, z niepokojem w oczach mówi:
- Jestem już na to za stary.
A chwilę potem urządza jatkę i pokazuje, że wcale nie jest :D
Obu głównych bohaterów cechuje wręcz ułańska fantazja. Swoją drogą nie brakuje jej też stronie przeciwnej w postaci komendanta Chaveza (Patrick O'Neal). Żeby jednak było ciekawiej Jaroo prócz celnego oka i bystrego umysłu, okazuje się wyjątkową mendą i oszustem, ale też nie do szpiku kości. W przerwach pomiędzy mniejszymi i większymi łajdactwami potrafi zaskoczyć zarówno wielkim sercem jak i urokiem osobistym. Nieodgadniona pozostała dla mnie Claudine (Marianna Hill), której motywów nie mogłem rozgryźć, widząc przed sobą jedynie znudzoną i rozpuszczoną dziunię.
Jeśli w ostatniej recenzji chwaliłem walczące strony za pojedynek umysłów, to aż nie wiem co powiedzieć teraz. Podstępy obu wrogich grup i niespodzianki, których sobie nie szczędzą, wręcz wbijają w fotel.
Poraża skala widowiskowości filmu. Fort prezentuje się jak twierdza w Kamieńcu Podolskim. Do tego dochodzi jego liczna obsada i mam tu na myśli dziesiątki wykorzystanych statystów. Sceny batalistyczne zrobione z niesamowitym rozmachem, którego nie spodziewałbym się w 1970 roku. Wybuchy, strzelaniny... wszystkiego jest pod dostatkiem.
Zdecydowanie polecam!
P.S. Jest też całkiem sporo cycków ;D |
a propos lee van clefa ma na koncie też główną role w serialu o ninja ;) nie pamiętam teraz tytułu leciał u nas kiedyś na polsacie ;)
OdpowiedzUsuńZ 84', na parę lat przed śmiercią i nawet Demi Moore tam grała :o Dzięki za cynk, nie lubię seriali, tak ten postaram się zobaczyć.
OdpowiedzUsuńprzyjemna rozrywka w takim stylu l80 czyli ścigają go on szuka córki i po drodze pomaga ludziom :) no i lee w stroju ninja ;D
UsuńMoże w weekend zrobię sobie podwójny seans z Van Cleefem i obejrzę sobie dwa filmy z 1970: "Barquero" i "El Condor", bo chociaż ten drugi Ci polecałem to widziałem go 10 lat temu, więc chętnie go sobie odświeżę. Wydaje mi się, że w żadnym innym filmie Van Cleef nie zagrał lepiej niż właśnie u Guillermina. Budżet musiał być naprawdę wysoki, bo widać tu spore zaangażowanie filmowców, także aktorów.
OdpowiedzUsuńKibicuję Ci z całego serca i... bardzo liczę na recenzję na Twoim blogu ;)
UsuńTeż dosyc dawno ,, El Condora'' widziałem - wrażenia zostawił przyjemne ( akcja non stop, wykonanie solidne ) . W sumie rzadki przypadek (nie niemieckiego )euro-westernu z Indianami.
OdpowiedzUsuńW podobnych klimatach ( full time action, lekki ton, twisty, wysoki body count, dowcip na poziomie ) utrzymany jest też ,, Bad Man's River'' Eugenio Martina , gdzie Van Cleefowi towarzyszy cała plejada SW gwiazd : Garko, Sambrell, Fajardo, Van Husen , do tego jeszcze Gina Lollobrigida. Bardzo rozrywkowa rzecz.
Ja ostatnio z LVC obejrzałem ,, Komandosów'' Armando Crispino - całkiem łebski italo combat z IIWŚ , z przyzwoitą rozpierduchą i dośc zgrabną story ( współscenarzysta Argento ). LVC gra straumatyzowanego GI sierżanta na misji specjalnej - to najbardziej chyba mroczna postac z jego bohaterów : gośc ledwo tłumi rozpierdalającą go nienawiśc, prześladują go straszne flashbacki , ostro ciora się z dowodcą i uwielbia zabijac. Fajna, bardzo ekspresyjna rola , na lekkim przegięciu,
"BMR" dodaję do listy :) "Komandosów" również, zapowiadają się rewelacyjnie. Przyznam Ci stary, że naprowadzasz mnie na zajebiste filmy za co jestem bardzo wdzięczny, bo sam bym nie znalazł takich perełek :)
UsuńJa również dzięki Simply'emu obejrzałem sporo znakomitych, lecz dziś już zapomnianych filmów.
UsuńLubię się ,,dzielic'' tytułami, oczywiście pod warunkiem, ze to kogoś interesuje. Przekonywanie na siłę to strata czasu. Chyba że z przekory, lub żeby podkurwic , gnojąc czyjeś fascynacje poprzez skontrowanie ich jakąś mega obskurą : oczywiście genialną jak wszyscy diabli, w przeciwieństwie do tej żałosnej kupy, którą się dana osoba jara :D Ale to , jak się ma dzień na taką jazdę :)
OdpowiedzUsuń