sobota, 18 stycznia 2014

Pojedynek w Corralu O.K. (Gunfight at the O.K. Corral) 1957 reż. John Sturges

   Wyatt Earp i Doc Holliday raz jeszcze (lecz nie ostatni) pojawiają się w mym skromnych pieleszach. Żałuję że nie zobaczyłem tego filmu zaraz po Tombstone, bo nie musiałbym tak wytężać pamięci, by dokonać porównania.

   Film opowiada historię Wyatta Earpa i Doca Hollidaya i ich konfliktów z bandytami. Historia powszechnie znana, więc nie będę streszczał.


   Nastrojowa muzyka Tiomkina od samego początku wprowadza miły westernowy klimat, podobnie jak piękne zdjęcia, kostiumy, scenografie i... jakość obraz. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że od strony technicznej będzie to knot, a tu miłe zaskoczenie (i zawstydzenie z powodu braku wiary w potęgę amerykańskiego westernu). Pojedynki i strzelaniny nie są tu niestety zbyt widowiskowe, ale jak na lata 50' i tak nieźle. Zresztą nie są one najciekawszym i najważniejszym elementem filmu.


   Dużym atutem tej produkcji jest obsada. Burt Lancaster zagrał świetnie, chociaż w roli Wyatta Earpa trochę mi nie pasował, może jakby miał wąsy... W każdym razie Russel w Tombstone bardziej przypadł mi do gustu. Dalej Kirk Douglas jako Doc Holliday, i tutaj mamy prawdziwy strzał w dziesiątkę. Jest dowcipny, obdarzony fantazją, beztroski, ale nie głupi i ma w sobie dużo wdzięku. Czy wypadł lepiej od Vala Kilmera? Nie... ani lepiej, ani gorzej, inaczej. Bohater wykreowany przez Kirka nie ma co prawda tyle charyzmy, ale nadrabia pomysłowością i przewrotnością. Jeśli jesteśmy przy obsadzie, to zwrócić jeszcze muszę uwagę na Lee Van Cleefa ogrywającego rolę Baileya (raz jeszcze kanalia), cóż niestety szybko zwija się on ze sceny, ale nie ma dużej straty. Jak już kiedyś pisałem, nawet za młodych lat grał on świetnie, ale brakowało mu tego czegoś, co zaczął prezentować sobą w bardziej dojrzalszym wieku (choćby u Sergio Leone). W filmach z lat 50' przypomina on jeszcze nieopierzonego kogucika, jednak z dobrymi widokami na przyszłość. Co do pozostałych, w szczególności postaci bandytów, to ich odtwórcy dobrze sprawdzają się w swoich rolach, ale nie na tyle by piać na ich cześć peany pochwalne. No może za wyjątkiem najmłodszego z Clantonów - Billy'ego, ten rozdarty wewnętrznie chłopak naprawdę mnie urzekł. Co ciekawe nie odkryłem od razu tożsamości aktora, który go grał, a dopiero po seansie wyczytałem, że był to... Dennis Hopper. Zupełnie za to nie przypadli mi do gustu bracia Wyatta, nijacy i sztuczni, tak że szkoda słów.


   Wyatt i Doc świetnie się tutaj uzupełniają, Earp jest twardzielem, a Holliday luzakiem, ich różne charaktery i postawy życiowe zdają się zupełnie wykluczać jakąkolwiek nić porozumienia, nie mówiąc już o sympatii. Z biegiem czasu jednak obserwujemy ich konflikt i rodzącą się przyjaźń i nie ma tu żadnych zgrzytów. Jest to o wiele ciekawsze ukazanie sprawy niż w Tombstone, gdzie bohaterowie niemal od początku zdawali się być dobrymi kumplami.

   Fabuła jest ciekawa i dobrze poprowadzona. Irytują trochę postawy bohaterów, nawet łotry są honorowe i nie strzelają nikomu w plecy, rozwiązując spory na drodze uczciwego pojedynku. Podział na tych dobrych i złych jest zupełnie jasny i może jedynie najmłodszy z Clantonów próbuje się wybić z tego schematu, ale bezskutecznie (to postać prawdziwie tragiczna). Trochę jak w bajce, ale tak musiało być, Pojedynek w Corralu O.K. to klasyczny western pełną gębą.


   Zdecydowanie polecam :)



2 komentarze:

  1. Uwielbiam westerny z lat 50. Mają fantastyczny klimat. " Nawet łotry są honorowe i nie strzelają nikomu w plecy"- ja to uznaje za pozytyw. To tak jak w powieści "Mistrz i Małgorzata", w której okazuje się, że nawet diabeł nie jest taki zły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma to swój urok, chociaż dalekie jest od prawdy historycznej. Jak nie lubię klasycznych westernów tak ten mi się podobał :)

      Usuń