sobota, 4 stycznia 2014

Deadwood [serial] sezon 1 reż. David Milch

   Pierwszy sezon Deadwood za mną i jestem absolutnie oczarowany tym serialem. Tutaj moja recenzja po pierwszym odcinku:
Deadwood [serial] (2004-2006) reż. David Milch

   Scenografie, rekwizyty i kostiumy są perfekcyjnie dopracowane i jest to bardzo mocny punkt tego serialu. W ogóle obóz jest raczej przygnębiającym miejscem, gdzie ucieczką od błota i brudu są jedynie saloony. Jeśli chodzi o zapijaczone mordy to spotkać je możemy niemal na każdym kroku. Brutalnych scen nie brakuje, ale nie jest to obraz lejącej się strumieniami krwi, wszystko dobrze wyważono. Szczęśliwie bohaterowie używają sporo przekleństw, a wręcz ich naużywają co też dodaje całości realizmu. Prawdziwy Dziki Zachód.

   Fabuła jest rewelacyjna i zgrabnie poprowadzona, tak że 50-60 minut trwania odcinka staje się prawdziwą zaletą, a nie jak pisałem w poprzednim wpisie wadą. Bohaterowie zachwycają, przy czym (nie wiem czy taki był zamysł twórców) Ian McShane w roli Ala Swearengena skrada całość. Facet jest kanalią, ale taką której po prostu nie da się nie lubić. Cynizm, inteligencja, siła, prostota i domieszka ludzkich uczuć to chyba recepta na idealny szwarccharakter. Żaden inny mieszkaniec Deadwood nie zaskarbił sobie tyle mojej sympatii. Timothy Olyphant z kolei jest bohaterem jakiego już dawno w kinie brakowało, to rycerz na białym koniu, a jednocześnie macho, postać trochę nierealna, ale za to podnosząca na duchu i będąca przeciwwagą dla pozostałych łajdaków. Zresztą wszyscy bohaterowie są ciekawi i potrzebni. Dlatego mamy nieporadnego, ale uroczego Żyda, pastora będącego świętoszkowatą pierdołą, wścibskiego dziennikarza, hotelarza będącego przydupasem Szarej Eminencji i tak dalej.


   Pierwszy sezon zostawia wiele spraw niedokończonych i pewien niedosyt. Dostajemy za to wskazówki co do dalszego ciągu. I chociaż poczynania bohaterów można często przewidzieć to nie jest to regułą. Poza paroma wątkami nie ma miejsca na nudę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz