poniedziałek, 20 stycznia 2014

Wyatt Earp 1994 reż. Lawrence Kasdan

   Po całkiem przyjemnym Tańczącym z wilkami, myślałem że kolejna odsłona legendy Dzikiego Zachodu w wykonaniu Costnera będzie strzałem w dziesiątkę. Niestety... Że Kevin lubi grać w ckliwych filmach miłosnych wiedzą wszyscy, że często odgrywa dużego, wrażliwego chłopca też, ale mimo to spodziewałem się czegoś... lepszego. Pierwsza połowa pokazuje wielkie love story i życiową tragedię, po której bohater upada na dno. Jeśli chcieli to pokazać to dobrze, wszak nie każdy zna historię Earpów, ale wystarczyło zrobić dziesięciominutową wstawkę, a nie paprać pół filmu!


   Costner w roli Wyatta zupełnie nie pasuje, podobnie jak Quaid jako Doc. Pierwszy próbuje pozować na twardziela, ale robi to nieprzekonująco, brakuje mu też charyzmy. Drugi zaś momentami bardziej przypomina ulicznego kloszarda, niż błyskotliwego i dowcipnego rewolwerowca. Pozostałe postacie są zwyczajnie mdłe i nijakie, za nic nie mogłem się w nich połapać i kojarzyć. Wiele scen jest identycznych jak w Tombstone, więc aż prosiło się o porównanie - każde wypadało na niekorzyść Wyatta Earpa.


   Z fabułą jak z bohaterami, jest nijaka i rozmyta. Chociaż historię Earpów przedstawiono bardziej szczegółowo, to trudno się w niej połapać. Wątki miłosne męczą i nudzą, pierwszy najdłuższy zajmuje pół filmu i nawet, gdy się kończy to i tak ciągnie się za bohaterem jak smród za wojskiem. Potem pojawiają się kolejne i jakby ich było mało, Wyatt wodzi wzrokiem za każdą dupą jaka się nawinie w polu widzenia. Dialogi są sztuczne i jakby na siłę, niby czasami zabawne, ale nie śmieszą, po prostu kiepskie.

   Trafiła mi się wersja z uciętymi ostatnimi trzydziestoma minutami i wiecie co? W każdym innym wypadku doszukałbym sobie tego braku, a tu wręcz się ucieszyłem, że mogę skończyć już tę farsę.



11 komentarzy:

  1. Faktycznie kicha jak ciul. W przeciwieństwie do ,, Tombstone'' , ten film ostro popłynął finansowo i nawet zaliczył parę ,,malin''. Nie opłaciło się tłuc budżetowego snuja na temat ugryziony już przez kogoś innego rok wcześniej.
    Kasdan miał już wcześniej z westernową epiką do czynienia - w 85' zrobił , Silverado'',
    przywołującą szereg klasycznych westernowych motywów historię, zrobioiną z rozmachem i mocną obsadą ( też z udziałem Costnera ) . Był to dośc ryzykowny pomysł odświeżenia gatunku w latach, kiedy western praktycznie wyzionął ducha.
    Nie jestem fanem tego filmu - niby wszystko jest na swoim miejscu, ale brak mu prawdziwego pierdolnięcia, które wyniosłoby go ponad poziom układnej poprawności.
    Nie mniej obejrzec można, ,,Wyatta Earpa'' i tak bije na głowę ( co nie jest jakimś znowu wyczynem :D )

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuszna uwaga, nawet sprawdziłem. Budżet "Tombtone" 25 mln, "Wyatta" 63; pierwszy zarobił w USA 56,5 mln, drugi (również w USA) 25 mln. Dane za IMDb.

    "Silverado" na pewno zobaczę, Costner niestety nie jest materiałem na kowboja, to dobry aktor, ale nadaje się bardziej do filmów miłosnych lub obyczajowych.

    "Wyatt Earp" zaś to nieporozumienie, nie może się równać ani z "Pojedynkiem w Corralu O.K.", ani tym bardziej z "Tombstone". W ogóle z żadnym dobrym westernem nie może się równać...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest, materiałem, jest! Obadaj ,, Open Range'' ( w jego reżyserii ) , a zwłaszcza mini serial ,, Hatfields & McCoys''.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczę na pewno, dzięki za cynk. Spróbuję przy tym być obiektywny, ale niestety Costner opatrzył mi się w rolach kochających i wrażliwych mężczyzn, którzy a i owszem potrafią dać w pysk, ale nijak się nie mają do kreacji twardego sukinsyna jakim był Eastwood.

      Usuń
  4. Skoro tak bardzo Cie jarają twarde, bezduszne skurwysyny, to wrzuc na pierwszy ogień
    ,, Hunting Party'' Dona Metforda 72' , gdzie Gene Hackman gra impotenta -sadystę rekompensującego swą niemoc w wyrzynanie bliżnich do nogi z Sharpa z lunetą i torturowanie japońskiej kurwy, z czego ma nieskrywaną frajdę. Takich westernów już nie ma :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie do końca tak, że jarają mnie twarde skurwysyny. Owszem moje ulubione typu kowbojów to: Eastwood, Van Cleef, Bronson, no i oczywiście Kilmer, ale bardzo przypadły mi do gustu również kreacje delikatniejszego i dowcipnego Newmana jako Butcha Cassidy'ego, szlachetnego Brynnera w "Siedmiu", czy tajemniczego i sprytnego Nino w "Kuli dla generała". Panowie Costner i Wayne jakoś do mnie nie przemawiają.

      Dzięki za cynk, zapowiada się z grubej rury :D Już ściągam i w wolnej chwili zobaczę.

      Usuń
  5. Kilmer ? Ten od wywijania garnuszkiem. ? Nie, no , tu był akurat spoko , ale i tak Michael Biehn był sto razy lepszy i bardziej interesujący ; po prostu Kilmerowi napisano efektowniejszą role. On zagrał jeszcze Billy Kida w filmie Williama A. Grahama z 89' , ale widziałem to strasznie dawno i słabo pamiętam. Ale dla mnie to westernowy , co najwyżej w porywach średniak.
    Costner jest imo swego rodzaju aktorskim spadkobiercą Jamesa Stewarta, jak chodzi o western.
    Wayne to jest WTF i śmiech na sali, jako twardziel. Nieruchawe, ślamazarne i nieforemne chłopidło o tępym ryju, które jak wyprowadza ( zawsze sygnalizowany ) cios, to można się śmialo brac za lekturę Marcela Prousta :D Gościu był par excellence komiczny, chyba nigdy nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo.
    Nie mniej miał moim zdaniem cztery bez wątpienia wybitne westernowe role i nikt mu tego nie odbierze.
    Vamn Cleef jest jego przeciwieństwem, on ma naturalną dystynkcję i szlachetnośc.
    Na planie zawsze był szybszy od Eastwooda w sięganiu po broń, podobnie jak Lee Marvin od Wayne'a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, właśnie Kilmer w roli Doca mnie oczarował, a Biehn też mi się podobał, ale średnio go lubię (za inne filmy), za to jestem fanem Kilmera (chociaż w ostatnich latach mniej).

      Lee Van Cleefa uwielbiam, ale dopiero w latach 60' i na początku 70', wtedy osiągnął wg mnie szczytową formę, bo wcześniej był jeszcze zbyt szczawikowaty ("Pojedynek w Corralu O.K." czy "W samo południe"), a w latach 80' już trochę, bo ja wiem... sflaczał.

      Usuń
  6. To Valuś od jakiegoś czasu sflaczał :D
    LVC zagrał w całej masie westernów, ale wyłącznie epizody, nigdy nie przeskoczył progu aktora drugoplanowego. Jak podaje Sir Christopher Frayling, Sergio Leone
    kompletując obsadę do ,, For a Few Dollars More'' miał problem ze znalezieniem aktora do roli Mortimera . Czas naglił, zdjęcia miały już niebawem się zacząc, a jedna z głównych ról nadal była nieobsadzona. Pomocna okazała się legendarna, potężna wiedza Sergia o westernach i jeszcze lepsza pamięc. Z natłoku widzianych w kinie twarzy wyłowił gościa, który ongiś parokrotnie zrobił na nim wrażenie , choc pojawiał się tylko na moment, żeby od razu dostac kosę od Douglasa, czy Stewarta, albo po ryju od Wayne'a . Leone osobiście udał się do Stanów , odszukał Van Cleefa i złożył mu propozycję. Jak się okazało, w samą porę: LVC był wtedy bez pracy, miał masę nie zapłaconych rat i rachunków i żadnych widoków na przyszłośc . LVC zgodził się bez gadania cała zaliczka, jaką zainkasował od Leone poszła na zaległe spłaty.
    Lew wspominał Van Cleefa, jako solidnego, zawsze przygotowanego rzemieślnika, który raczej nie przejawiał osobistego zaangażowania rolą, czy projektem - w przeciwieństwie do Eastwooda, który lubił forsowac własne pomysły, dyskutowac ( przez tłumacza ) i dokładnie analizowac szczegóły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sflaczał? Raczej napęczniał. Wygląda jak pączek z marmoladą :D

      Skąd Ty to wszystko wiesz? :D

      Usuń
  7. Z jakiejś strony o Leone, gdzie były fragmenty jego biografii.

    OdpowiedzUsuń