czwartek, 15 maja 2014

Colorado (La Resa dei conti) 1966 reż. Sergio Sollima

   Simply i Mariusz znowu mieli rację. Nie ociągając się zbytnio sięgnąłem po La Resa dei conti i cały czas jestem pod wrażeniem tego rewelacyjnego filmu. Nie pamiętam już Van Cleefa z trylogii dolarowej, ale podług tego co ostatnio z nim widziałem muszę przyznać, że to najlepsza jego rola i faktycznie jeden z najlepszych spagwestów.



OPIS:

   Łowca głów Jonathan Corbett (Lee Van Cleef) próbuje zostać senatorem. Postanawia mu w tym pomóc przedsiębiorca kolejowy Brockston (Walter Barnes) w zamian za późniejsze wsparcie jego projektów w senacie. Pierw jednak panowie decydują, że Corbett wyruszy na jeszcze jedną akcję: zapoluje na zbiegłego gwałciciela i mordercę, celem nagłośnienia swojego nazwiska przed kampanią.



   Film pozytywnie zaskakuje już od pierwszych minut. Dostajemy mocną scenę, w której poznajemy głównego bohatera, a chwilę potem następuje zawiązanie akcji. Motyw polowania jest przedstawiony bardzo atrakcyjnie i podzielony na dwa etapy: pierw widzimy rywalizację Corbetta i Cuchillo (Tomas Milian), a potem grupową nagonkę na tego ostatniego. Zwroty akcji nie są zbyt gwałtowne, oszczędzono terapii szokowej i chyba dzięki temu tak łatwo chłonie się całą fabułę. Jak na dobry spaghetti western przystało intryga jest skonstruowana dość misternie i czeka nas parę niespodzianek. Fabuła cały czas trzyma w napięciu, dla złapania oddechu od czasu do czasu pojawiają się pewne dawki humoru.



   Świetna rola Van Cleefa. Nie dość, że w najlepszej formie, to jeszcze jest pozytywnym bohaterem, choć w rzecz jasna gruboskórnym wcieleniu. Poznajemy go jako najlepszego łowcę głów, lecz jego metody pozostają nieznane - zawsze pojawia się na krok przed swoimi ofiarami. Zobaczyć za to możemy jego umiejętności strzeleckie, z którymi zaliczyć go można w poczet najlepszych rewolwerowców Dzikiego Zachodu. Cuchillo jest do niego bardzo podobny. Dysponując wysoką inteligencją i bystrością umysłu daje radę wyrywać się z rąk Corbetta, a brak obycia z bronią palną rekompensuje umiejętnością rzucania nożami. To przeciwnicy warci siebie nawzajem.


   Pozostali którzy pojawiają się na drodze głównych bohaterów, odgrywają już mniejsze role, ale równie ciekawe i równie dopracowane. Tajemnicza wdowa (Nieves Navarro) z grupą kowbojów, niemiecki baron (Gerard Herter), ślamazarny policjant w Meksyku (Fernando Sancho), czy zakonnicy z kryminalną przeszłością. Wszystkich ich poznajemy tylko trochę, a to cholernie ciekawe postacie i ich wątki pozostawiają niedosyt.


   Morricone jak zawsze się spisał i mamy kilka niezłych utworów w tle. A jak już schodzimy na tematy poboczne to warto pochylić się nad zagadnieniami technicznymi. Jest naprawdę nieźle. Z takiego choćby Django momentami aż wylewała się taniocha i kiczowatość, a tutaj mamy przyzwoite zdjęcia, ładne rekwizyty i scenografie, klimatyczne plenery i wszystko to świetnie ze sobą współgra. Nie ma się czego powstydzić.



   Gorąco polecam :)



12 komentarzy:

  1. Jak widzisz, wśród mistrzów spagwestu jest aż trzech twórców o imieniu Sergio (Leone, Corbucci i Sollima). Ten trzeci, podobnie jak Leone, stworzył nawet 'westernową trylogię' z tym samym aktorem na pierwszym planie. Tym aktorem jest Tomas Milian (druga część trylogii, "Faccia a faccia", to również znakomity film, trzecia pt. "Corri uomo corri" dopiero przede mną).

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie, Milianowi jakoś strasznie mało miejsca poswięciłeś , a przecież on tu poszalał, że hej ! Tym intuicyjnym, zwierzęcym aktorstwem na granicy błazenady , wniósł do westernu świeży, oryginalny ton - fantastycznie zbudował postac. Takiego typa, jak Cuhillo w amerykańskim westernie nie uświadczysz. To bohater o zdecydowanie europejskim rodowodzie literackim - żywcem wywiedziony z powieści łotrzykowskiej XVIII w. i awanturniczych romansów XIX w. ( z tą różnicą, że w tego typu literaturze, plebejski bohater przeważnie na końcu odkrywał swe szlacheckie pochodzenie :D )
    Film ma lewacki, jasno i dobitnie zorientowany wydżwięk polityczny - opcja charakterystyczna dla wielu wybitnych SW z lat 60'. Jest krytyka neokolonializmu i napiętnowanie porewolucyjnego upadku ideałów . Cuhillo to nie pierwszy lepszy wsiok, a ex powstaniec z oddziałów Juareza, w którego rebelię święcie wierzył , by po utworzeniu się nowego układu sił i podziału władzy , wylądowac , jak wielu, za burtą historii.
    ,,Corri Uomo Corri'' ( Run Man Run ) to sequel do ,,La Resa Del Conti'' - Milian- Cuhillo powraca , partneruje mu Donal O'Brien ( jankes rewolwerowiec, odpowiednik Corbetta ) , ogólnie film bardziej komediowy i nie tak porywający, ale zdecydowanie do obejrzenia.
    ,, La Resa Dei Conti'' 6/6
    ,, Run Man Run'' nieco naciągnięte 4/6

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, za bardzo się w Van Cleefa wpatrzyłem i mi Milian umknął ;) Cuchillo był tu chyba najbardziej nieprzewidywalnym elementem. Szczególnie że na początku spodziewałem się po nim wrednego, zakamuflowanego sukinsyna.

      Następne oglądam "Dni gniewu", a potem biorę się za "Faccia a faccia" i "Corri uomo corri". Lista do obejrzenia wydłuża się niemiłosiernie, ale są już priorytety, więc będę nadrabiał sumiennie.

      Usuń
  3. Sollima mistrz, Millian mistrz, a w równie wybitnym "Faccia a faccie" jest jeszcze Volonte. I równie kozacka muza Morricone. Dla Sollimy zrobił jedne ze swoich najlepszych soundtracków. Reżyser był słusznie dumny z wymyślenia postaci Cuchillo, nowy typ bohatera westernu. Miał powiedzieć, że w ten sposób wyrażał swoją rebelię przeciwko gatunkowi. A scenarzystą był marksista Solinas, który tego samego roku pocisnął jeszcze scenario do mocarnej "Kuli dla generała".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. * pomysłodawcą i autorem pierwszej wersji tekstu. Nawet go do napisów końcowych nie dali. Potem jeszcze pisał dwa eleganckie spag-westy, "il Mercenario" mastera drugiego Sergia i "Tepepa" z Millianem i Orsonem Wellesem, oba zdecydowanie warto poznać :)
      "Run, Man, Run" to już niestety nie ta klasa, ale ciągle spoko film. Za to bardzo polecam poliziottesco Sollimy, surrealne "Citta Violenta" oraz "Revolver", który bardziej od "Run..." zasługuje na miano zwieńczenia westernowej trylogii trzeciego Sergia.

      Sorry za syf z komentarzami!

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń
    5. "Kulą" byłem zachwycony i to póki co (niestety) jedyny film Damianiego, który widziałem. Przymierzam się do "Dnia Puszczyka". A kolejne Sollimy już wkrótce, szczęśliwie są dostępne z lektorem lub napisami :)

      Też mi coś z komentarzami nie idzie, znowu się konta żony pisałem :D

      Usuń
  4. To prawda, z tym ,,Revolverem''. Mamy tu to coś, co genialnie wypadło w ,, La Resa dei Conti '' i ,, Faccia a Faccia'' , a czego w ,, Corri Uomo Corri'' zabrakło : pełnokrwisty, psychologicznie frapujący duet bohaterów uwikłanych w skomplikowaną relację , której rozwój dynamizuje charaktery ( w finale protagoniści są już innymi ludżmi, niż na początku, przynajmniej jeden z nich ) .
    Zawsze jest to uwiarygodnione aktorstwem na najwyższym poziomie, tak doskonale napisane role dają aktorom konkretnego, twórczego speeda ( Milian, Volonte, Reed, Testi , Van Cleef u Sollimy, to są aktorskie szczyty, tak SW, jak poliziottesco ) Do tego ( a może przede wszystkim ) zero pustego pierdolenia, tu zawsze mamy bardzo ambitną, głęboką treśc . To jest poważne kino.
    A w ,, Run Man Run'' to wszystko jest już znacznie uproszczone - nie charaktery, a typy, akcja tak raczej po sztampie. Pure Entertainment .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O widzisz, dzięki za uwagi, będę wiedział na co baczniejszą uwagę zwrócić :)

      Usuń