środa, 5 marca 2014

Ballada o Cable'u Hogue'u (The Ballad of Cable Hogue) 1970 reż. Sam Peckinpah

   Ballada o Cable'u Hogue'u to bardzo trafny tytuł w przypadku tego filmu, bo też w odbiorze bardzo przypomina słuchanie ballady. Fabuła jest lekka i traktowana z przymrużeniem oka, wspominając o tym co było lub co odchodzi w zapomnienie.

OPIS:

   Okradziony i pozostawiony na środku pustyni Cable Hogue (Jason Robards), cudem się ratuje odnajdując źródło wody. Wkrótce wykopuje studnie, kupuję parcelę, zakłada zajazd i zaczyna zarabiać na podróżujących po trasie. Jednocześnie cały czas liczy na zemstę na swoich dawnych kompanach.


Kowboj w innym wydaniu.

   Cable nie jest rewolwerowcem, to człowiek prosty, ale przedsiębiorczy. Poznajemy go w dramatycznych okolicznościach, gdy oszukany przez kompanów, zostaje pozostawiony na pewną śmierć pośrodku pustyni. Kiedy szczęśliwym trafem odnajduje źródło wody, zaczyna zupełnie nowe życie. Błyskawicznie buduje studnie, wykupuje na własność ten skrawek ziemi i zaczyna robić pieniądze. Pomaga mu zmysł biznesowy, zaradność i umiejętność szybkiej nauki. Pokonując przeciwności losu, znajduje również czas na miłość i zabawę. Jego relacje z innymi ludźmi czasem bawią, a czasem dziwią, ale jednocześnie pokazują, że nie pasuje on do społeczności, idealnie za to sprawdzając się na odludziu. W sumie nic dziwnego, że ktoś taki jak on zyskuje sobie miano człowieka pustyni.

Cable Hogue - bohater w sam raz na temat ballady.

Bardziej na spokojnie.

   Ballada o Cable'u Hogue'u nie jest typowym westernem, chociaż dochodzi tu do paru bardziej dynamicznych akcji i niewielkich strzelanin z trupami włącznie. Jest i trochę humoru. Zapada w pamięć choćby postać pastora-cwaniaka (David Warner), który zależnie od potrzeby wyciąga lub chowa koloratkę, by wyrywać laski, a żeby było jeszcze ciekawiej należy do wymyślonego przez siebie Kościoła i tym sposobem idzie przez życie. Sam Cable Hogue również bawi swoim nastawieniem na zysk i prostym podejściem do życia. Przewijająca się co jakiś czas prostytutka (Stella Stevens), będąca miłością głównego bohatera również wnosi trochę lekkości do filmu, lecz jest to mimo wszystko postać mdła.


Raz jeszcze nostalgicznie.

   Tak jak w Dzikiej Bandzie czy Rewolwerowcu przewija się tu tęsknota za odchodzącym Dzikiem Zachodem, co sygnalizują pojawiające się z biegiem czasu samochody, mogące się obyć bez studni niezbędnej dla jeźdźców. Kończy się czas strzelanin i awantur, a podbijać nie ma już czego. Świat który widzimy się zmienia, relikty przeszłości szybko odchodzą w zapomnienie i pozostaje jedynie cień atmosfery dawnych lat. W końcu zaczynają to rozumieć nawet ostatni "kowboje" jak Cable, decydując się zacząć nowe życie w mieście, będącym symbolem nowych czasów.



   Ballada o Cable'u Hogue'u zdecydowanie warta jest obejrzenia, bo to w dużej mierze ciekawa odskocznia od typowych westernów.


7 komentarzy:

  1. Uwielbiam ten film :) Właśnie jako taką lekką, fajną odskocznię. Jest taki... taki... sympatyczny - chyba nie mam lepszego słowa. I nawet blondynę lubię, w sumie nie odebrałam jej jako mdłej postaci. Inna sprawa, że słabo pamiętam, bo oglądałam to jednak ładnych kilka lat temu, nawet jeśli parę razy. ^^ Muszę wrócić do westernów... tylko kiedy, ach, kiedy? Star Trek sam się nie obejrzy! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może źle ją oceniłem, ale podczas gdy wszystkie postacie były różne od przyjętego schematu, ona właśnie idealnie mi się wpasowywała w taką typową westernową prostytutkę, będącą wybranką głównego bohatera. No i właśnie, po raptem paru dniach od obejrzenia już ledwo ją pamiętam.

      Wracaj do westernów! :D

      Usuń
    2. to jeden z lepszych westernów

      Usuń
    3. Och, chcesz wyrazistej i zapadającej w pamięć babeczki, to masz Helen Ramirez i Jill McBain - nie w każdym filmie może być mocna postać kobieca. ;) Czasem wystarczy, że nie będzie wkurzać. :)

      Usuń
    4. Tak, Helen Ramirez była spoko :) ale McBain już mniej mi się podobała. A skoro już wyliczamy to dorzuciłbym jeszcze siostrę Sarę, to dopiero była babeczka :D

      A i tak wymiata Trixie z Deadwood :D :D :D

      Usuń
  2. Ja za to nie lubię Helen Ramirez. Wolę zdecydowanie Jill McBain.
    A "Ballada o Cable'u Hogue'u" to fajny film z dobrą muzyką, świetnym aktorstwem i rozbrajającym humorem. W kategorii 'western komediowy' ten film znajduje się w czołówce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z komediowych chyba najbardziej lubię "Butch Cassidy...", duet Newman - Redford rozwala system :D

      Usuń