niedziela, 16 marca 2014

Bezkresne niebo (The Big Sky) 1952 reż. Howard Hawks

   Dziś recenzja krótka, bo bierzemy na ruszt Bezkresne niebo z Kirkiem Douglasem.

OPIS:

   Przyjaciele Jim (Kirk Douglas) i Boone (Dewey Martin) dołączają do wyprawy, w której bierze udział wuj Boona - Zeb (Arthur Hunnicutt). Razem z grupą kopców zamierza dostać się na niezbadane tereny Indian i podjąć handel z Czarnymi Stopami, pomóc ma w tym córka wodza (Elizabeth Threatt), którą przewożą w roli zakładniczki. Po drodze czyhać będzie na nich konkurencja i wrogi szczep Siuksów.


Świetny materiał na remake.

   Historia jest jak powieści J. F. Coopera, ciekawe, ale opowiedziane w strasznie nudny sposób. Bo oto i mamy grupę śmiałków, którzy wybierają się w nieznane. Po drodze przyjdzie im walczyć z konkurencją ze spółki handlowej, a także Indianami, których dwa szczepy zajmują terytoria u celu ich wyprawy. Do tego zapuszczają się w dziewicze tereny, gdzie liczyć będą musieli na siebie.

   Film trwa ponad dwie godziny i to chyba największy jego mankament. Samo pływanie łodzią zajmuje bohaterom (jeśli zebrać by to do kupy) jakieś pół godziny, z tym że niewiele się na pokładzie dzieje. Przez resztę czasu kiedy siedzą w obozowiskach, patrzymy jak czas im schodzi na parzeniu kawy i pitoleniu o dupie Maryni. Twórcy mogli usunąć większość tych scen lub skrócić do minimum. Niby od czasu do czasu coś się dzieje, zdarzy się jakaś strzelanina czy potyczka, ale brakuje w tym dramatyzmu czy też dynamiki. Te sceny niestety zupełnie nie robią wrażenia.


Dwa koguciki.

   Z początku Jim i Boone sprawiali wrażenie zadziornych kowbojów, ceniących sobie ponad wszystko wolność i przygodę. Jednak o ile Boone pozostał narwańcem, to Jim z charyzmatycznego awanturnika zmienił się w niemal biernego członka wyprawy. Córka wodza nie ma za wielkiego pola do popisu nie mogąc mówić. Pocieszny okazał się Indianin Brzydal pomagający członkom wyprawy. Szwarccharakter niby przez chwilę przykuł moją uwagę i wzbudził zainteresowanie, ale nie trwało to długo.

   Zaskoczył mnie krytyczny przewijający się w fabule krytyczny komentarz na temat zachłanności białych, z jednoczesnym pozytywnym wydźwiękiem pod adresem Indian. Sami czerwonoskórzy również przedstawieni zostali tu w dobrym świetle, podczas gdy Amerykanie pół na pół.


   Bezkresne niebo ogląda się jak stare, nudne filmidło, szkoda bo niejeden starszy film zrobiono z większym jajem.



2 komentarze:

  1. Fakt, drętwe to, jak nie powiem co. Strata czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się podobał. Fajny przygodowy western, który wygląda jakby powstał w XIX wieku.

    OdpowiedzUsuń