Po ostatniej recenzji Rewolwerowców, którzy zachwycili mnie jedynie kolorowym obrazem i ładnymi zdjęciami, Simply polecił mi Pojedynek w Słońcu. W sumie to bardziej melodramat, ale kilka niezłych kowbojskich akcji odchodzi, więc można śmiało uznać.
Zamiast opisu: czy to aby na pewno nie brazylijska telenowela?
Zaczyna się od matki głównej bohaterki, która puszcza się z jakimś typem, na czym przyłapuje ją maż. Kochanków zabija, a sam trafia na stryczek. Nieźle co? A to dopiero początek. Córka-sierota, zdawałoby się dobra dziewczyna, nie chce iść w ślady matki, ale gdy trafia na ranczo zadziwiająco szybko zaczyna się szmacić. Powodem tego są dwa przystojni chłopcy, synowie senatora: Jessie, wykształcony i wrażliwy oraz Lewt lekkoduszny i podły. Ja rozumiem, że spodobali się jej obaj, ale życie jest takie (tym bardziej w tamtych latach), że trzeba potrafić się zdecydować. Pearl ma to jednak w dupie i gra na dwa fronty. W końcu przyłapuje ją Jessie i po prostu spuszcza. Wtedy dziewczę leci w objęcia Lewta, którego nienawidzi, ale i... kocha (na zasadzie: im bardziej ją tłuczesz, tym bardziej cię kocha).
Jak na 1946 rok ten film jest dla mnie wielkim zaskoczeniem i nie chodzi tu o kolorowy obraz, a o fabułę, śmiałą i zaskakującą jak na tamten okres. Mamy seks, zdradę i przemoc.
Wreszcie bohaterowie z jajem.
Świetna rola Pecka, co ja mówię: genialna. W roli drania spisuje się chyba nawet lepiej niż jako amant. Jako totalny palant ma jednak ciągle sporo uroku osobistego, którym szafuje na lewo i prawo. Nie jest skomplikowaną postacią, na pierwszy rzut oka widać, że interesuje go tylko zabawa bez zobowiązań. Nie ma też jasno określonych zasad, co i rusz obraża i lekceważy Pearl za jej mieszane pochodzenie, ale nie przeszkadza mu to z nią figlować. I Pearl tego nie widzi? Ano, dziewczę nie dość, że niestabilne emocjonalnie to jeszcze głupie.
A skoro już przechodzimy do jej osoby. Jennifer Jones dostała do odegrania chyba najciekawszą postać w filmie. Niestety brakło jej talentu, którym dysponował Peck. Owszem mamy tu całkiem niezłą kreacje zagubionej, naiwnej dziewczyny, która nie potrafi poradzić sobie z targającymi nią namiętnościami, ale Jones zagrała ją trochę... bo ja wiem, nazbyt teatralnie. Jej gesty, miny czy tonacja, co i rusz obwieszczają nam głośną sprawy oczywiste lub takie, które można było przekazać bardziej oszczędną grą. Nie zmienia to jednak faktu, że jej postać intryguje najbardziej, bo prócz wewnętrznego niezdecydowania, dziewczę dysponuje całkiem niezłym charakterkiem przez co np. nie boi się wziąć karabinu do reki (w końcu to półkrwi Indianka).
Będąc przy bohaterach, na uwagę zasługują jeszcze Jessy (Joseph Cotten) i senator McCanles (Lionel Barrymore). Ten pierwszy jest odgrywa porządnego kolesia i chociaż ze wszech miar zasługuje na sympatię, to jednak wymięka w porównaniu z charakternym i podłym, lecz uroczym bratem. Senator z kolei... z jednej strony budzi niechęć, jako osoba zachłanna (obszarnik cholerny, ot co!), ale z drugiej stoi na straży wolności i własnych wartości, co w dużej mierze popierają jego ludzie. Skoro więc chcą być zacofani to czemu ich uszczęśliwiać na siłę.
Westernowo.
Mamy tu parę niezłych scen. Są pościgi konne, strzelaniny, wysadzanie pociągu (a jakże!), pospolite ruszenie kowbojów i konfrontacja z dzielną US Army. Wszystko to zrobione całkiem porządnie (popisy konne i strzelaniny) i z rozmachem (na statystach i scenografiach nie oszczędzali).
Jeśli jesteśmy już przy sprawach technicznych to jedynym mankamentem na jaki zwróciłem uwagę była zmiana warunków pogodowych wraz kolejnymi ujęciami (scena w której Lewt goni Pearl, zachmurzenie zmienia się nam co parę sekund).
Jak na westernowe klimaty przystało mamy naprawdę rewelacyjne zdjęcia. Muzyka niestety nie jest westernowa, a taka bardziej pasująca do melodramatu, ale trudno, wszystkiego mieć nie można.
Trochę polityki.
Sporo tu rasizmu. Murzynka służąca jest głupia jak but, matka Pearl, która jest Indianką okazuje się skończoną szmatą, córka zresztą w niczym jej nie ustępuje. Ze strony białych nie brakuje licznych złośliwości pod adresem innych ras. Jasnym jest, że ten stan rzeczy nie jest podyktowany jedynie chęcią oddania realiów epoki, ale i faktycznym nastawieniem ówczesnego społeczeństwa.
Ciekawi mnie też jeszcze jedna rzecz, a mianowicie scena konfrontacji krnąbrnych południowców z US Army. Nie wiem czy twórcy chcieli pokazać kowbojów w złym świetle jako zacofanych i prymitywnych, czy wprost przeciwnie wychwalić ich za poczucie wolności i odwagę. Można odnieść takie wrażenie. Z drugiej jednak strony, amerykańska kawaleria pojawia się w blasku chwały, nie dając cienia złudzeń, że oto przybyli ci dobrzy. Czy może twórcy postanowili nie potępiać żadnej ze stron dając widzowi wybór, by sam się opowiedział za swoimi faworytami.
Podsumowując.
To film, który nie pozwala się nudzić. Aż nie chce się wierzyć, że powstał w połowie lat 40', gdyż nie ma się czego powstydzić przed nowszymi produkcjami z lat 50', a nawet 60'. Co więcej nie jest wcale taki prosty jakby się mógł wydawać na pierwszy rzut oka i zaskoczy nas nieraz, aż do samego końca. Pojedynek w słońcu warto zobaczyć, bo pomimo swojego wieku to ciągle kawał dobrego kina.
panna jones chyba jak dobrze pamiętam jest laueratką oskara i zdaje się że zmarła w zeszłym roku
OdpowiedzUsuńZmarła wcześniej, bo pięć lat temu.
UsuńMasz racuję, Oscara dostała jak spojrzałem za "Pieśń o Bernadette" z 1943 roku, jeszcze przed "Pojedynkiem w słońcu". To ciekawe, bo po tym co zobaczyłem w tym filmie za nic bym nie uwierzył, że mogła zgarnąć wcześniej taką nagrodę.