Znowu idę od dupy strony, ale może to i lepiej, Prawdziwe męstwo z 2010 bardzo pozytywnie nastroiło mnie do tej historii. Pozostało usiąść i obejrzeć ten film w starym stylu.
Któż jak nie John Wayne? |
OPIS:
Czternastoletnia Mattie (Kim Darby), której ojciec został zabity przez pracownika, wyrusza razem z szeryfem pijakiem (John Wayne), by wymierzyć sprawiedliwość. Ich plany krzyżują się z podobnymi zamierzeniami strażnika Texasu, LaBouefa (Glen Campbell).
Prawdziwy remake
Sięgając po film braci Coen wiedziałem oczywiście, że to remake starszego dzieła z Johnem Waynem. Za cholerę jednak nie spodziewałbym się, że będzie to tak wierny kopia oryginału. Zwykle remake'i dość luźno bazują na pierwowzorze, a tutaj wyłączając kosmetykę i ledwie dwie-trzy znaczące sceny, mamy to samo.
Oba filmy są równie dobre patrząc na nie przez pryzmat czasów, w których powstały. I chociaż western Hathawaya ma już 45 lat, to nie brakuje w nim przemocy i ostrych słów. Rzecz jasna nie w takim stopniu jak u braci Coen, ale i tak do klasycznego westernu mu daleko. Dodatkowo akcja jest bardziej dynamiczna niż w remake'u, w zasadzie cały czas coś się tu dzieje, podczas gdy w nowszej odsłonie było trochę nudnych dłużyzn.
Jeśli chodzi o Wayne'a i Bridges'a to między nimi również stawiam znak równości. Przy czym o ile Bridgesa nie znam, to w przypadku Wayna chyba jedna z lepszych jego ról w moim odczuciu. Stary LaBeaf okazał się mniej irytujący od tego w wykonaniu Damona, wiec kolejny plus. Problem rodzi się przy postaci Maggie. Grana przez Steinfeld wykreowała stanowczą i silną postać sieroty, w którą łatwo uwierzyć. Bohaterka Darby zachowywała się tak samo i odzywała się tak samo, ale za nic nie pasowała do tej roli - ot dziewczę oderwane od robótek ręcznych, które postanowiło zabawić się w kowboja.
Wizualnie bardziej zachwyca remake (z oczywistych względów), lecz pod względem fabuły oryginał jest dużo lepszy, wyciskając z historii maksimum dynamiki i ograniczając wszelkie niepotrzebne wstawki. Tak czy inaczej obie odsłony Prawdziwego męstwa warto zobaczyć.
Ja z początku nie doceniałem tego filmu, zaczął mi się podobać dopiero gdy obejrzałem remake. Po prostu stwierdziłem, że porównując obie wersje film Hathawaya zdecydowanie wygrywa pod każdym względem (także wizualnym). Remake niezbyt mi się podobał, po twórcach "No Country for Old Men" spodziewałem się po prostu lepszego westernu. Podobno bracia Coen widzieli pierwowzór dawno temu i nie przypominali już sobie tego filmu, gdyż zamierzali stworzyć nową adaptację powieści, a nie remake. Zresztą w napisach końcowych pisze, że film powstał wg książki Charlesa Portisa, a nie wg scenariusza Marguerite Roberts. Ale to i tak nie zmienia faktu, że film z Wayne'em bije na głowę nową wersję. Tak jak napisałeś reżyser wyciągnął maksimum z tej historii, bo oprócz motywów klasycznego westernu jest także humor, psychologia, przygoda, dramat i przepiękne zakończenie (od sceny z gniazdem węży). Do tego mamy tu świetną muzykę Elmera Bernsteina, znakomicie zainscenizowaną strzelaninę, rewelacyjną kreację Wayne'a i zajebisty humor (wystarczy wspomnieć tu zabawną rozmowę o facecie z poharataną wargą: - Postrzeliłeś go w dolną wargę? A w co celowałeś?
OdpowiedzUsuń- W górną!) :-D
A Maggie? Ta nowa w stylu Wednesday Addams jest bardziej przekonująca, od tej panienki u boku Wayna.
UsuńByć może.
UsuńKsiążka Charlesa Portisa była u nas wydana pt. ,, Troje na Prerii'' ( Iskry 1973 )
OdpowiedzUsuńCzytałem ją za gówniarza i byłem zachwycony ( rzeżnickie opisy , jakich u Maya czy Wernica nie uświadczysz ) Film Hathawaya jest w zarysie wierny, ale nie trafił nigdy do panteonu moich faworytów - taki solidny średniak ( niech będzie, że z akcentem na ,, solidny'' )
Film Coenów to jest sraka pod każdym względem, nic a nic się nie przyłożyli, nawet sceny z pierwowzoru są skopiowane co do ujęcia... taką manianę, to sobie może odpierdalac jakiś zblazowany Ridley Scott, a nie tak inteligentni ludzie, jak oni. Nie ma ,, nic się nie stało'', poziom ich wcześniejszych filmów zobowiązuje.
To jestem w lepszej sytuacji, bo nie znam żadnych innych ich filmów poza "Big Lebowski", którego nie cierpię. A nowe "Prawdziwe męstwo" oceniłem dobrze, za wyjątkiem niepotrzebnych dłużyzn.
UsuńTo kopiowanie na żywca akurat mi się podoba, bo nie często spotyka się takie remake'i.
Mnie "Big Lebowski" też się nie podobał. Za to bardzo lubię "Bartona Finka", "Fargo", "Ścieżkę strachu", "Hudsucker Proxy" i "No Country for Old Men". Mieszane odczucia miałem po filmie "Tajne przez poufne", momentami bardzo zabawne, ale ogólnie to jednak nic specjalnego.
UsuńKopiowanie na żywca jest bez sensu, bo po cholerę robić taki remake.
Choćby po to, że może wyjść lepiej. Nowa technika daje większe możliwości :) A inni aktorzy też mogliby sprawić, że byłby lepszym.
UsuńJesteś w chujowszej, bo znasz tylko jeden film ( którego nie cierpisz ) a ja znam wszystkie, z których większośc uwielbiam :D
OdpowiedzUsuńJak lubisz takie ,,kopiowanie na żywca'' to może Ci się ,,Psychoza'' Gusa Van Santa spodoba ?
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, gdybym znał ich inne filmy to może byłbym zawiedziony "Prawdziwym męstwem" (a może nie), a tak dostałem całkiem dobry, nowy western. Ale i na Coenów przyjdzie czas :D
UsuńNie przepadam za thrillerami, ale jeśli są one do siebie tak podobne, to z ciekawości kiedyś zobaczę.
Lepiej oglądnij oryginał dwa razy :D
OdpowiedzUsuńOch, przecież niektóre filmy mogą być tak złe, że aż dobre :D
UsuńTu akurat ten casus nie zachodzi, zero campu, zero czegokolwiek.
OdpowiedzUsuńTo może zrecenzujesz ,, Billy the Kid vs Dracula'' albo ,, Jesse James Meets Frankenstein's Daughter'' ?
Ja ostatnio natrafiłem na YT na absolutnie genialny odcinek Bonanzy , pt. ,, Mroczna Gwiazda''. , gdzie pojawia się rzadkiej urody lykanotropijna femme fatale, a w finale mamy cygańskie egzorcyzmy !
Najlepszy epizod, jaki widziałem.
ok :D Dzisiaj jeszcze mam zaplanowanego "Ringo", ale w następnej kolejności pójdą przez Ciebie zaproponowane :D O ile rzecz jasna moja kulawa znajomość angielskiego wystarczy do ogarnięcia tych filmów.
UsuńNa pewno widziałem ten odcinek "Bonanzy", w sumie TVP wyemitowała pięć sezonów tego serialu, starałem się większość odcinków oglądać. Ten o Cyganach pamiętam jak przez mgłę. Najbardziej w "Bonanzie" lubię gościnne występy znanych aktorów, szczególnie zaś atrakcyjnych aktorek: Stefanie Powers jako Calamity Jane, Gena Rowlands w roli skandalistki z San Francisco (to jest dopiero femme fatale), Anjanette Comer (partnerka Brando w "Appaloosie") w zaskakującej roli komediowej, Felicia Farr w roli matki małego Joe (epizod "Marie, My Love" - są tu trzy pojedynki: na szpady, pistolety i pięści - to chyba mój ulubiony odcinek).
UsuńJa tam za wiele tego nie widziałem, ale a propos, tych z udziałem znanych twarzy, to dobry był odcinek z Vic 'em Morrow 'em. Koleś grał, a przede wszystkim poruszał się, jak imitacja Marlona Brando w remake'u ,,Nocnego Kowboja''.
OdpowiedzUsuń