Przyznać muszę, że byłem zaskoczony. Spodziewałem się obrońcy uciśnionych, albo cwaniaka żerującego na biednych i słabych, a dostałem historię nietypową i zagadkową. Przygotowuje on plan obrony i uczy mężczyzn strzelania. Pozostałe poczynania przybysza są jednak przekorne (obdarowanie pogardzanych Indian cukierkami i kocami) lub poniżające (wyrzucenie gości z hotelu) względem mieszkańców.
Tym razem Eastwood zagrał skurwiela, chociaż widać że nie jest zły z natury. Zachowanie nieznajomego jest uzasadnione - po jego czynach widzimy, że ma do mieszkańców żal za to, iż żaden z nich nie pomógł katowanemu przed laty szeryfowi, a jedynie przyglądali się całemu zajściu (widzimy to w jego wspomnieniach, czy też snach). By ich ukarać ogranicza się jednak do drobnych złośliwości, a jednocześnie daje możliwość poprawy - uczy ich strzelać, by przy następnym konflikcie podjęli walkę. Mimo iż są przeciwni jego władzy to nikt nie ma odwagi mu odmówić, kilku stać jedynie na nieudane skrytobójstwo. A pamiętajmy, że na początku sami dali mu tą władzę. Taka jest kara dla nich, zaś prawdziwą zemstę szykuje zaś dla powracających morderców.
Można powiedzieć, że nieznajomemu nie brak poczucia humoru, nieco wisielczego, ale jednak. Sceny z pomalowaniem domów na czerwono i zamianą nazwy Lago na Piekło są może nieco wyolbrzymione, ale ciekawe, to ukoronowanie całego czasu oczekiwania na zemstę. Z jednej strony podobała mi się ta tajemnicza otoczka i zagadki, ale w którymś momencie poziom odrealnienia przekroczył mój dopuszczalny limit.
Dialogi są niesamowite, wiele na długo zapada w pamięć. Postawa Eastwooda również zachwyca, to nadal twardy, bezwzględny, inteligentny i silny facet jakiego znamy z trylogii dolarowej. Może tym razem robi nieco większy użytek z mimiki twarzy i zdolności mowy, ale wychodzi to tylko na dobre. Strzelanin nie jest może za dużo, ale nie ma na co narzekać.
Trochę denerwowała mnie muzyka, momentami dopasowana, westernowa, a momentami po prostu dziwna. Ciekawy okazał się plener, dla odmiany miasteczko znajdowało się nad wodą (jakiś zalew czy jezioro), a nie jak zwykle na pustyni.
Trochę denerwowała mnie muzyka, momentami dopasowana, westernowa, a momentami po prostu dziwna. Ciekawy okazał się plener, dla odmiany miasteczko znajdowało się nad wodą (jakiś zalew czy jezioro), a nie jak zwykle na pustyni.
Jak na drugi wyreżyserowany przez niego film, a pierwszy western to prawdziwa bomba, ale czego się spodziewać po latach pracy u Sergio Leone :)
Mikrospojler.
Przez cały film zastanawiało mnie kim jest nieznajomy i byłem przekonany, że na końcu się dowiem (przyzwyczaiłem się do tego w spaghetti westernach), a tu lipa... :D Początkowo uznałem, że to musi być jakiś krewny, który dowiedział się o losie bliskiego i postanowił go pomścić. Sny, wspomnienia, mogły być jedynie jego wyobrażeniem z tego co zasłyszał, a nie zapisem tego co widział. Ostatnia scena nakierowała mnie na inne tory, a mianowicie gdy karzeł pyta go o imię, a on odpowiada że już je zna, po czym jest zbliżenie na tablicę nagrobną Duncana. Pomyślałem, że może szeryf cudownie przeżył i wrócił niepoznany, ale to zbyt naciągane. Poszperałem po internecie i znalazłem mnóstwo różnych interpretacji. Najbardziej skłaniam się ku tej, iż Bezimienny to sam szeryf Duncan, który powraca jako zjawa, by ukarać winowajców - bandytów śmiercią za śmierć, a mieszkańców którzy mu nie pomogli, zamieniając iż życie w piekło, jak sam powiedział nim skonał: niech was diabli.
100 lat nie widziałem tego filmu, ale strasznie mi się podobał. Też uważam, że bohater to własnie ten szeryf, nie cudem ocalały, lecz wstający zza grobu. Nota bene największą inspiracją dla Eastwooda był spag-west "Django the Bastard" (można się też natknąć na opinie, jakoby był to nawet luźny remake filmu Sergia Garrone).
OdpowiedzUsuńKiedy odpalasz "Wyjętego spod prawa Josey Walesa"?
"Django the Bastard", zapamiętam :)
OdpowiedzUsuńA wiesz, że chyba dziś wieczorem zobaczę ;D
Pamiętam, że oglądałem ten film znając już wcześniej interpretację jakoby Eastwood zagrał tu szeryfa powracającego z zaświatów, więc dla mnie było to oczywiste już od samego początku ;) Tak więc to uczyniło z filmu produkcję oryginalną, gdyż niewiele jest filmów, które łączą western z horrorem. Tytuł oryginalny "Włóczęga z Wysokich Równin" sugeruje jednak, że jak ktoś chce to może oczywiście interpretować to inaczej, jak klasyczny western o zemście. Wydaje mi się, że inspiracją mógł być też "Czas masakry" Fulciego - w obu filmach mamy brutalną scenę okładania człowieka batem.
OdpowiedzUsuńTyle westernów, a tak mało czasu, heh :)
UsuńWłaśnie obejrzałem "Wyjętego spod prawa Josey'a Wales'a", spodziewałem się czegoś podobnego do "Mściciela", a okazało się że to już inny rodzaj filmu - przypominał mi bardziej choćby "Tańczącego z wilkami".
Jeden z moich ulubionych, obejrzany dość niedawno. Postać jest w jakiś sposób przerażająca. Z jednej strony wydaje się taka alegoryczna, ale poprzez retrospekcje staje się namacalna, krwista.
OdpowiedzUsuńJa go sobie muszę odświeżyć za jakiś czas, bo niewiele już pamiętam. Ale jak na pierwszy wyreżyserowany przez niego western, bomba :)
UsuńMoże to nie jest jeden z najlepszych westernów,ale z pewnością jeden z najbrutalniejszych.Przypomia mi trochę"Za garść dolaró".
OdpowiedzUsuńNo, w tamtym okresie Eastwood narzucał nowe trendy dla amerykańskiego westernu, dzięki doświadczeniom zdobytym u Włochów. I szczęście, że mu się chciało, bo inaczej może nie mielibyśmy dziś antywesternów.
Usuń