niedziela, 6 września 2015

Człowiek zwany koniem (A Man Called Horse) 1970 reż. Elliot Silverstein

   Westerny skupiające się niemal wyłącznie na Indianach, czy też takie których akcja rozgrywa się w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku, należą do rzadkości. Człowiek zwany koniem to historia młodego angielskiego arystokraty Johna Morgana, który znudzony życiem w bogactwie postanawia szukać przygód w Ameryce. Od razu zaznaczyć trzeba, że robi to w kontrolowanych warunkach - z pomocą i opieką wynajętych ludzi.

   John nie ma jednak szczęścia (a może ma?), bo napadają na nich Indianie i tylko on zostaje zachowany z życiem, ale... w roli konia matki wodza. Stara się uciec, co każdorazowo kończy się niepowodzeniem. Po którejś takiej próbie Anglik decyduje się poznać obyczaje Indian i uśpić ich czujność. W międzyczasie zaczyna rozumieć i szanować ich kulturę, a oni powoli i niechętnie pozwalają mu stać się członkiem ich społeczności.

   Barwnie ukazano tu kulturę i obyczaje Indian, zupełnie jak w Tańczącym z wilkami. Twórcy nie ukrywają, że ich zwyczaje bywały okrutne (inicjacja wojowników, pozostawianie staruszek na głodową śmierć), a oni sami nieco dzicy, ale mimo to pokazani są tu w pozytywnym świetle. To ludzie którzy wyznają inne wartości, ale da się ich zrozumieć, można się wczuć w ich rolę, czego nie można już powiedzieć o islamistach (wybaczcie ten wkręt, nie mogłem sobie odpuścić).

   Pewnym minusem jest scenariusz, przez który momentami film jest zwyczajnie nudnawy. Nadrabia to kapitalny wątek główny, ale chwilami czuć, że zbiera się na ziewanie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz