czwartek, 11 czerwca 2015

McLintock! (1963) reż. Andrew V. McLaglen



   A przechodząc do głównego tematu tego wpisu, zawsze powtarzam, że miks westernu z komedią to ryzykowna i niełatwa do zrealizowania kombinacja. McLintock! szczęśliwie należy do grona tych udanych. Siłą napędową tego filmu jest Wayne w tytułowej roli, który choć zawsze bezbłędny tu przeskoczył nawet sam siebie. Jego McLintock to postać wyjątkowa, z jednej strony surowy i budzący podziw bogacz, a z drugiej uczciwy i sympatyczny facet, momentami nawet komiczny, po paru głębszych. A ta właśnie jego słabość jest motorem dla zabawnych scen z udziałem żony i pracowników.

   To miła odmiana po krwawych rąbankach we włoskim wydaniu. I chociaż akcja mogłaby się rozgrywać w innych czasach i miejscu to dobrze, że tak się nie stało. Z całą tą westernową otoczką, z klasycznym miasteczkiem, ze stadami bydła i z udziałem Indian McLintock! przypomina, że Dziki Zachód to nie tylko strzelaniny i napady na bank.


   A prócz McLintocka mamy tu wiele innych barwnych postaci, z których nudni są jedynie jego córka i zakochany w niej młodzian. Pozostali to prawdziwa parada indywiduów, jest żona odstawiająca wielką damę, a jednocześnie zdająca się mieć talent do dokuczania mężowi, jest strojący fochy i narzekający złe obyczaje Chińczyk, jest zakręcony wódz Indian snujący się ze swoimi ludźmi w poszukiwaniu whisky i wiele innych ciekaw osób, a każda (no może prócz barmana) całkowicie zależna od McLintocka.

   Oby więcej takich filmów :)

6 komentarzy:

  1. ,,.. To miła odmiana po krwawych rąbankach we włoskim wydaniu...''

    Jeżeli te ,, rąbanki'' były aż tak niemiłe , że trzeba było odreagowania w postaci tak durnego i burackiego filmu, jak ,, McLintock'' , to po kiego grzyba się z nimi tyle czasu męczyłeś ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie były niemiłe, wręcz przeciwnie, ale ile można? Trochę odmiany potrzeba od czasu do czasu.

      A "McLintock!" nie jest ani durny, ani buracki, ot całkiem niezła komedia.

      Usuń
  2. Połączenie westernu i screwball comedy, westernowa adaptacja "Poskromienia złośnicy" Szekspira. Miło wspominam ten film, Wayne ma tu kilka wybornych scen jak np. ta, w której pijany wchodzi po schodach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tarzanie się w błocie też niczego sobie :D A co do jego przeszłości to szkoda, że więcej o niej nie powiedzieli, bo ciekawość nie została zaspokojona :D

      Usuń
  3. Tak swoją drogą , to niedobrze , że postanowiłeś pozbawić autonomii akurat tego bloga . Pewnie, że utrzymywanie tak licznego blogowego ,, inwentarza'' bywa upierdliwe - z resztą wrzucenie Kaiju i Węgrów do głównego wora , tylko ubarwi jego zawartość , zawsze to lepiej. Ale blog stricte westernowy , to coś więcej , ja bym Ci radził go zostawić , western zasługuje na własne, niepodzielne terytorium . Nie będę tego analizował ani uzasadniał , to nie jest rzecz dla intelektualnego roztrząsania : jak Eastwood wchodzi do saloonu od razu idzie iskra po stykach , kiedy LVC robi ryskę do zapałki z garba Kinskiego też idzie iskra :D , kiedy Brando puszcza juchę z ust a cień Nicholsona pyta ,, Czy wiesz, co cię obudziło ? '' czujesz się wręcz ekstatycznie nieswojo , a jak słyszysz wiadome ,, Let's Go'' , to najchętniej byś wstał i się podłączył , a wodę z wanny po Claudii Cardinale wypiłbyś z łapszywością , jak Cable'a Hogue'a ... bo w tym wszystkim jest nieposkromiony duch , który sam jest odpowiedzią na wszelkie ,, dlaczego? '' Zauważ, że jesteś JEDYNYM w okolicznej blogosferze, który prowadzi bloga westernowego ( był jeszcze jeden, zdechł już jakiś czas temu ) ale , jesteś ostatnim , który pozostał przy życiu. Nie kuś losu , hombre.

    OdpowiedzUsuń
  4. W sumie masz rację, sam miałem z tym największe wątpliwości. Z potworów obejrzałem już niemal wszystko co najważniejsze, Węgrzy na długo jeszcze pozostaną poza moim zasięgiem ze względu na brak tłumaczeń, a z westernem czeka mnie jeszcze długa droga i chyba nigdy nie braknie mi do niego serca. Niech więc i zostanie :)

    OdpowiedzUsuń