niedziela, 19 października 2014

100 karabinów (100 rifles) 1969 reż. Tom Gries

   100 karabinów, chociaż produkcji amerykańskiej to zdaje się być pełnokrwistym spaghetti westernem. Twórcy serwują nam sporą dawkę emocji i brutalności w licznych wątkach, którymi obdzielić by można kilka filmów. Przemoc spotykamy tu na każdym kroku, a główni bohaterowie kierują się głównie żądzą zysku lub osobistych korzyści, nie zważając na krzywdy innych.


   Reynolds nie zaskoczył mnie swoją kreacją, to kolejny z serii cwanych, uroczych kowbojów, którzy choć mendowaci to nie pozwalają się nie lubić. Rzekomo walczy on o sprawę Indian, lecz jego działania nieustannie budzą wątpliwości co do czystości tych intencji. Brown początkowo zdziwił mnie w roli stróża prawa ze względu na kolor skóry, ale przecież akcja rozgrywa się w początku XX wieku, więc jest to już uzasadnione. To jedna z ciekawszych postaci tego filmu, ściga on wyżej wspomnianego za napad. Ma w sobie coś takiego, że budzi sympatię będąc po prostu porządnym facetem, ale jednocześnie zniechęca bezsensownym uporem, choćby wtedy, gdy będąc bezsilnym stawia przeciwnikom warunki. Duet ten uzupełnia piękna Rachel Welch. Jeśli przy okazji Bandidas chwaliłem film za zaangażowanie dwóch atrakcyjnych lasek, to tutaj muszę przyznać, że sama Rachel dostarcza tyleż emocji co tam Cruz i Hayek razem, a dodatkowo przewyższa je charyzmą i walecznością.


   Jasne że 100 karabinów jest filmem zaangażowanym politycznie, ale ja się ani na tym nie znam, ani zbytnio mnie to nie interesuje, więc ten aspekt pominę. Tłem akcji jest rewolucja meksykańska co czyni film bardziej widowiskowym i urozmaiconym dzięki wykorzystaniu nowinek technicznych z epoki. Pojawiają się więc samochody, nowoczesne armaty i tak lubiane przez reżyserów spagwestów CKM-y. Klimat jest podobny do Kuli dla generała i podobnych westernów.


   Jak wspomniałem film wręcz przeładowany jest akcją, a mimo to dobrze poprowadzona fabuła nie pozwala się pogubić. Tym samym bez problemu śledzimy niekończące się ucieczki i pościgi bohaterów, zależnie która z walczących stron ma akurat przewagę, co nawet w pewien sposób jest zabawne, podobnie jak przychodzące w ostatniej chwili ratunki. W ogóle humoru jest sporo czy to sytuacyjnego czy tez w dialogach.


   Duet Reynolds i Brown nie jest może połączeniem na miarę Redforda i Newmana w Butch Cassidy i Sundance Kid, ale i tak sprawdza się całkiem nieźle dając nam komiczny obraz dwóch różnych mężczyzn, którzy nie potrafią dojść do porozumienia, nawiązują jedynie doraźną współpracę w chwilach zagrożenia. Warto przytoczyć tu cudną wymianę zdań między oboma panami na chwilę przed egzekucją:
B.: Wyrwiemy się stąd.
R.: Jak?
B.: Wszechmocny wyciągnie rękę i przeniesie nas stąd gdzieś daleko, gdzie są kobiety i dobra whiskey.


   Twórcy co ważne nie ograniczyli się do samych strzelanin i pościgów. Świetnie przemyślane fortele bohaterów urozmaicają i tak już ciekawą akcję. Taktyka Indian jest rozsądna i śledzenie ich działań może być ciekawe zarówno dla miłośników westernów jak i filmów wojennych. A całość zrobiona z wielkim rozmachem, licznymi scenami batalistycznymi okraszonymi widowiskowymi efektami pirotechnicznymi i udziałem wielu statystów.


   100 karabinów to wspaniała przygoda, która wciągnie wszystkich lubiących filmowe awantury i wielkie emocje. Uchylając trochę rąbka tajemnicy mogę jeszcze powiedzieć, że reżyser nie zapomniał o grand finale, który jest naprawdę "grand" ;)

7 komentarzy:

  1. ,,... chociaż produkcji amerykańskiej to zdaje się być pełnokrwistym spaghetti westernem. ..''
    A pewnie, z resztą te kręcone w Almerii za amerykańskie pieniądze , z międzynarodową ekipą, i reżyserowane przez Anglików i Amerykanów westerny z przełomu 60/70 mają z zasady silnie makaroniarski posmak ( ,, Chato's Land ,, Hunting Party'' ,, Catlow'' ,, The Man Called Noon;; ,, The Man Called Sledge'' )
    Ale to nie jest film o Rewolucji Meksykańskiej, tylko o walkach Indian Yaqui z wojskiem rządowym.
    Ja z kolei obejrzałem ,, Hannie Caulder'' 71. , gdzie Raquel pada ofiarą gwałtu trzech masakrycznie obleśnych sztajmów ( Ernest Borgnine, Jack Elam i Strother Martin - peckinpahowska sól ziemi ! ) , którzy wcześniej zastrzelili jej męża, a jeszcze wcześniej dokonali nieudanego napadu na bank, który zakończył się wyrżnięciem no nogi wszystkich pracowników.
    Błąkając się po pustyni kobieta spotyka samotnego jeżdżca, który okazuje się być łowcą nagród i nad wyraz sprawnym gunslingerem( Robert Culp ). Ten po długich namowach i mimo początkowej niechęci zgadza się użyczyć jej swojej rewolwerowej wiedzy . Po długim i mozolnym treningu i nieoczekiwanym chrzcie bojowym, Hannie Caulder wyrusza na szlak zemsty.
    Historyjka prosta jak futerał na cepy i przewidywalna do entej potęgi , no rape'n'revenge tak już ma i nie musi być to wcale wadą ; ważniejsze jest wykonanie tak pierwszego , jak i drugiego. Rejp wypada biednie , bez polotu i w większości pozakadrowo ( Raquel z całym sknerstwem poskąpiła wdzięków w tym filmie , nawet romansu z łowcą nagród nie zaliczyła, poprzestając na ,,zadzierżgnięciu nici sympatii'' ) . Z riwendżem jest już zdecydowanie lepiej . W ogóle , Hannie Caulder' jest nieodrodnym dzieckiem swoich czasów - this movie is bloody as fuck !
    Angielski spaghetti western prosto z Almerii wypuszczony przez słynne studio Tigon, które ... ale to i tak nie Twoja broszka, z tego, co wiem.
    4/6

    OdpowiedzUsuń
  2. "Hunting party" pamiętam, mocne było istotnie :D
    Masz rację z tą rewolucją, po prostu siły rządowe jako przeciwnik Indian skojarzyły mi ten film z wieloma podobnymi, gdzie czy to wieśniacy, czy bandyci walczą z wojskiem, w podobnych realiach.

    "Hannie Caulder" już sobie organizuję zobaczę jako następny. No a potem "Człowiek zwany młotem", bo już dawno miałem go obczaić. Heh, Ty to potrafisz człowieka namówić :D Dzięki!

    Zabiłeś mi ćwieka w głowie. No co z tym studiem?

    OdpowiedzUsuń
  3. Horrory. Konkurencja dla Hammera. Z Tigona wyszedł m. in. przełomowy ,, Witchfinder General'' Reevesa z 67'.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, nie moja działka ;) chociaż te starsze czasem jeszcze zobaczę z ciekawości jak się to kręciło. Z Pricem zresztą dość niedawno oglądałem "Gabinet figur woskowych", całkiem dobry film.

      Usuń
  4. "100 karabinów" bardzo miło wspominam i chętnie bym wrócił do tego filmu. Gdy go oglądałem dawno temu to mi nie przypominał spaghetti westernów, bo jeszcze wtedy mało spag-westów znałem. Film podobał mi się ze względu na dobrą akcję, lekkość narracji i fajną obsadę. Z tego co pamiętam to Reynolds zagrał Indianina, a nie kowboja walczącego o prawa Indian (wcześniej już grał Indianina w rasowym italo-westernie "Navajo Joe"). Muszę też przypomnieć sobie inny film Toma Griesa "Will Penny", on chyba był nieco spokojniejszy, bliższy nostalgicznym filmom o zmierzchu Dzikiego Zachodu.

    Ja w końcu zaliczyłem "Hunting Party". Jak na film telewizyjnego reżysera Dona Medforda jest to produkcja brutalna, zrobiona z polotem i finezją. Aktorzy radzą sobie świetnie (szczególnie Hackman mnie zaskoczył), elementy spag-westów są tu dodatkową atrakcją (hiszpańskie plenery, muzyka Ortolaniego). Dość szybko udało mi się przewidzieć w jakim kierunku podąży akcja, ale nie jest to wielka wada, bo pewnie gdyby film skończył się inaczej to byłoby rozczarowanie.

    Niedawno jak przełączałem programy w telewizorze to natrafiłem na włoski kanał Rai i obejrzałem z włoskim dubbingiem ostatnie 40 minut jakiegoś westernu z Gene'em Hackmanem, Candice Bergen i Jamesem Coburnem. Potem się dowiedziałem, że tytuł tego filmu to "Bite the Bullet" (reż. Richard Brooks). Film opowiada o konnym wyścigu, ale oprócz koni są też samochody i motocykle.

    "Hannie Caulder" do nadrobienia. Widzę, że reżyserem jest Burt Kennedy. Z tego co mi wiadomo to Simply nie przepada za tym reżyserem, więc skoro ten film mu się podobał to musiał być naprawdę niezły ;) Obsadę ma wyborną, z niewymienionych aktorów to jest jeszcze Christopher Lee.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dopiero oglądałem, ale też już mi się myli, aczkolwiek był chyba pół-krwi Indianinem. Nazwałem go kowbojem, gdyż znacząco odróżniał się zarówno od Indian jak i Meksykanów (strój, sposób bycia) i jak dla mnie był wśród nich gringo.

    Trochę już liznąłem tych spagwestów i chociaż ciągle mam spore zaległości to ostatnio coraz bardziej kuszą mnie eurowesterny, które mgliście pamiętam z lat dzieciństwa :)

    OdpowiedzUsuń
  6. ,,Bite a Bullet'' leciał też parę razy w TVP , pt. ,, Z Zaciśniętymi Zębami'' . Dość przyjemny film o przyjażni starych kowbojów której ani śmierć Starego Zachodu, ani mordercza konkurencja o dużą stawkę nie zmoże.
    W ,,Hannie Caulder'' w trzech praktycznie oderwanych od fabuły scenkach, pojawia się też Stephen Boyd , w roli nad wyraz tajemniczego nieznajomego.
    Lee jest przyjacielem Culpa , do jego meksykańskiej hacjendy udaje się główna para i tam Raquel rozpoczyna nauki.

    OdpowiedzUsuń