wtorek, 28 października 2014

Hannie Caulder (1971) reż. Burt Kennedy

   Hannie Caulder jest zwyczajną kobietą, mieszka na odludziu z mężem, którego kocha i zajmuje się gospodarstwem. Sielanka kończy się momentalnie, gdy na ich farmie pojawia się trzech bandytów. Męża zabijają, Hannie po kolei gwałcą, a potem puszczają wszystko z dymem. Mocny początek, może niezbyt oryginalny, ale to nic, problemem jest jakość techniczna tej sceny, nakręcono ją bardzo nieudolnie, tak że zahacza niemal o farsę - długie ujęcie domu z zewnątrz, a w tle pojękiwania gwałcących i gwałconej. Z biegiem filmu następuje jednak poprawa (może za wyjątkiem niezmiennie dziwnego koloru krwi), zupełnie jakby reżyser, operator i montażysta uczyli się w jego trakcie filmowego rzemiosła. Osobno irytujące są niepokojąca muzyka w dramatycznych momentach i dziwaczne zwolnienia niektórych scen, ale chyba każde dobre dzieło musi mieć skazy.


   Jasnym jest, że Raquel występuje tu ze względu na swoją zjawiskową urodę i popularność, ale nie można jej odmówić i talentu aktorskiego. Dziewczyna wręcz błyszczy wśród całego tego westernowego brudu, co może trochę nie przystaje do realizmu, ale... kogo to obchodzi, przecież to Raquel! Przemiana jej bohaterki z pospolitej kury domowej w rewolwerowca jest całkiem przekonująca, tym bardziej że nie staje się ona perfekcyjną maszyną do zabijania, a jedynie dobrym gunfighterem. Autentyczności tej metamorfozie dodaje nauczyciel Hannie, który powoli wprowadza ją w arkana zawodu. Tom (Robert Culp) to łowca głów, postać wyjątkowa, człowiek pełen sprzeczności, bo z jednej strony bezwzględny zabójca, a z drugiej człowiek łagodny i nawet jak na łowcę zbyt zwyczajny na co dzień


   Dzięki montażowi równoległemu, prócz losów Toma i Hannie śledzimy też braci Clemens, jej oprawców, na których zamierza się zemścić. Nie są oni zbyt ciekawi, upewniamy się tylko, że to skończone męty. Dlatego są to raczej sceny dające chwile wytchnienia, od emocjonujących przeżyć Hannie. A skoro mamy tu wątek nauki sztuki obchodzenia się z bronią, to zabraknąć nie mogło treningu, który niczym nas nie zaskakuje, ale ma to do siebie, że jak zwykle w takich wypadkach wzbudza zainteresowanie i wzmaga sympatię do bohaterki, pozwalając patrzeć jak posuwa się ona do przodu w swej drodze do celu. Wraz z narodzinami Hannie rodzi się też jej broń. Bohaterowie docierają do przyjaciela Toma, rusznikarza Baileya (Christopher Lee), który robi dla niej pistolet. To człowiek podobny do łowcy głów, bo podobnie jak on jest porządnym człowiekiem, któremu przyszło żyć w parszywych czasach. Bailey tworzy broń, która niesie śmierć, Tom jej używa, a widać, że obaj woleli być żyć w spokoju, ale by przeżyć robią to co potrafią.



   Nienachalny wątek miłosny to kolejny mocny punkt tego filmu, związek Toma i Hannie należy do tych, które nawet ja, uczulony na love story, oglądałem z przyjemnością. Cały film zresztą jest utrzymany w podobnym tonie, z pozoru ciężki i brutalny, w rzeczywistości daje sporo wytchnienia między mocniejszymi scenami, a ogląda się nadzwyczaj przyjemnie. Prócz wielu sztamp, Hannie Caulder daje też parę powiewów świeżości, na przykład pierwszy raz tutaj widziałem pojedynek rewolwerowców w... pokoju :D Pewnego uroku dodaje też tajemnicza postać zagadkowego rewolwerowca, która działa na wyobraźnię, będąc trudnym do przewidzenia czynnikiem w tej grze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz