niedziela, 16 lutego 2014

Rewolwerowiec (The Shootist) 1976 reż. Don Siegel

   Lubię westerny, których akcja rozgrywa się na przełomie wieków, mają w sobie wiele nostalgii za odchodzącymi czasami. Pozwalają też podziwiać to niesamowite nakładanie się na siebie dwóch światów, starego i nowego. W Rewolwerowcu Wayne sam gra relikt minionej epoki podsumowując swoją kowbojską karierę.

OPIS:
Rok 1901. Słynny rewolwerowiec J. B. Books przybywa do Carson City. Okazuje się, że jest chory na raka i zostało mu parę tygodni życia. Informacja ta cieszy zaniepokojonych jego przybyciem wrogów. Books postanawia utrzeć im nosa przed śmiercią.


   J. B. Books jest postacią raczej niepozorną, która jednak od samego początku pokazuje zęby, przypominając, by nie lekceważyć starego kowboja. Do Carson City przybywa, by wyrównać przed śmiercią rachunki z bandytami, chociaż według mnie mnie jego powody do konfliktu są mocno naciągane (jeden z przeciwników jest bratem dawniej zabitego przez Booksa, inny człowiekiem, który wszedł z nim w słowną utarczkę), podobnie jak motywacje nieprzyjaciół, gotowych ryzykować życia w starciu z człowiekiem, który i tak zaraz umrze. Postać grana przez Wayne szuka też śmierci w walce, co jest już bardziej prawdopodobne, bo nie chce umierać w cierpieniu w łóżku. To człowiek charakterny, ma zasady i wie czego w życiu chce. Do tego dobre maniery sprawiają, że przy bliższym poznaniu nie da się go nie lubić. Tym dziwniejsze są skrajne uczucia, które wywołuje jego przybycie do miasta: strach, fascynację, nienawiść.


   Znakomicie ukazano tu kult rewolwerowców na Dzikim Zachodzie. Syn gospodyni, gdy dowiaduje się kim jest zaczyna niemal bić przed gościem pokłony. Właściciel domu pogrzebowego kombinuje jak wypchać ciało Booksa po śmierci, by pokazywać za pieniądze ciekawskim. Fryzjer za to zbiera ukradkiem jego włosy, bo potem sprzedać. Przypomniało mi to sytuację z Deadwood, w której Dziki Bill Hickock dostawał pieniądze za granie w jednym z saloonów, tylko po to by móc je tam przegrać i przyciągnąć gości.


   To nietypowy western, w dużej mierze określiłbym ten film jako dramat lub obyczajowy. Przez większą część czasu obserwujemy jak radzi sobie z chorobą i nieżyczliwością mieszkańców. Zła opinia, która się za nim ciągnie z jednej strony usprawiedliwia zachowanie miejscowych, ale nie do końca. Z biegiem akcji Books udowadnia nam, że nie był złym człowiekiem, a jedynie przyszło mu żyć w niesprzyjających warunkach. Mimo iż z pozoru fabuła przez pierwszą połowę wlecze się i pozbawiona jest akcji, to ogląda się to z zainteresowaniem. Łatwo wczuć się w sytuację Booksa i darzyć go sympatią oraz współczuciem.

   Nie brakuje też widowiska i wielkiego finału. Jak po wielkim kowboju można by się spodziewać, bohater Wayna przygotowuje sobie śmierć w wielkim stylu. To historia człowieka, który dostał (zawyżony) rachunek od życia, a mimo to do końca walczy.


5 komentarzy:

  1. wayne grał tu w gruncie rzeczy siebie bo był wtedy chory i umierający jak się nie mylę to chyba jeden z jego ostatnich jak nie ostatni film

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dokładnie ostatni film na trzy lata przed śmiercią na raka. W sumie piękne podsumowanie życia i kariery.

      Usuń
    2. nie darmo był jednym z gigantów i legend amerykańskiego kina ;)

      Usuń
  2. Tak, to bardziej dramat niż western, wzruszająca opowieść o człowieku umierającym na raka. John Wayne pięknie zakończył swoją karierę, która trwała prawie pół wieku (pierwszą główną rolę zagrał w 1930). Z początku film nie zrobił na mnie wrażenia, ale gdy obejrzałem go ponownie, mając już za sobą wiele filmów z Wayne'em, bardziej doceniłem tę produkcję jako hołd dla gatunku i pożegnanie Wayne'a z kinem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też zamierzam do niego wrócić kiedy już lepiej poznam filmografię Wayne. Zresztą mało, któremu aktorowi udaje się zejść ze sceny z taką klasą.

      Usuń