czwartek, 20 lutego 2014

Lemoniadowy Joe (Limonádový Joe aneb Koňská opera) 1964 reż. Oldřich Lipský

   W swej ignorancji ciągle lekceważyłem do tej pory europejskie westerny wychodząc z założenia, że z zasady muszą być kiczowate i nudne. Uważałbym tak pewnie jeszcze długo, gdyby nie lekcją pokory jaką dostałem od Lemoniadowego Joe. A wszystko ze względu na nowy projekt w pracy...

OPIS:
Do miasteczka Stetson City przybywa tajemniczy rewolwerowiec - Lemoniadowy Joe (Karel Fiala). Szybko nakłania miejscowych ochlapusów do zamiany whiskey na lemoniadę Kolaloka, którą sprzedaje. Jego plany pokrywają się z zamierzeniami Ezry Goodmana (Bohuš Záhorský) i jego córki Winnifred (Olga Schoberová), należącymi do Stowarzyszenia Odrodzenia Arizony, walczącego o abstynencję. Wkrótce w miasteczku pojawia się bandyta Horacy alias Hogo Fogo (Miloš Kopecký) i sprawy zaczynają nabierać rozpędu.


   Hmmm, sam nie wiem od czego zacząć, tak nietypowy jest ten film. To co prawda nie Kret, ale również na długo pozostanie mi w pamięci, wyróżniając się nawet wśród ulubionych westernów. Lemoniadowy Joe to parodia klasycznych amerykańskich końskich oper. Znajdziemy tu wyszczególnione chyba wszystkie ich istotne elementy: tajemniczy dobry przybysz, tajemniczy szwarccharakter, cudowny specyfik na handel, dama w opałach, kobieta upadła wracająca na dobrą drogę, westernowe plenery, a do tego saloon(y) i pojedynki rewolwerowców. Wszystko to ukazane w krzywym zwierciadle.


   Tytułowy Lemoniadowy Joe nie pije alkoholu i aż ocieka prawością niczym skaut ze szkółki niedzielnej. By podkreślić swoją nieskazitelność ubiera się na biało. Jak przystało na "tego dobrego" rewolwerami potrafi wyczyniać prawdziwe cuda, także zamiast zabijać przeciwników woli/może bez problemu wystrzeliwać im z rąk broń. A że w tym świecie kobiety uwielbiają dżentelmenów, Winnifred zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia (z wzajemnością rzecz jasna). I chociaż z reguły denerwują mnie tacy wypacykowani lalusie, to jednak Joe zaskarbił sobie moją sympatię, będąc niemalże chodzącym symbolem.


   Prócz komicznych, maksymalnie przerysowanych sytuacji, bawią również dialogi. Mógłbym tu kilka tekstów przytoczyć, ale na suchą tracą one swoją moc, to trzeba zobaczyć. A do tego kwestie wypowiadane po czesku... Nie no, to lepsze niż Winnetou mówiący: ja wohl! I chociaż fabuła jest logicznie poprowadzona, to poziom abstrakcji w poszczególnych scenach czy dialogach nieodmiennie wywołuje uśmiech na ustach.


   Film ten nie każdemu może się spodobać ze względu na nietypową stylistykę, jednak miłośnicy westernu i abstrakcyjnych klimatów powinni być zadowoleni. Jak widzicie po zdjęciach film ten nie czarno-biały, ale i nie kolorowy. Filtry zmieniają się zależnie od sytuacji, np. w saloonie z lemoniadą zawsze jest niebiesko, a w saloonie z whiskey żółto, ewentualnie czerwono. To tylko czubek góry lodowej dziwności, trzeba się jeszcze przygotować na m.in. zmartwychwstania i ruch wsteczny, że niesamowitych akrobacjach nie wspomnę.


   Spojrzawszy na to z przymrużeniem oka, mogę powiedzieć: kawał dobrego westernu :)




6 komentarzy:

  1. klasyka i kultowa do dziś produkcja komedia z jajem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, aż żałuję że tak późno zobaczyłem. Po prostu rewelacja :)

      Usuń
  2. Zarówno ten film, jak i recenzowany poprzednio "Sukiyaki" nie przypadły mi do gustu. Nie przepadam za kinem czeskim i humor zaprezentowany w "Lemoniadowym Joe" w ogóle mnie nie bawił. Może parę scen było niezłych, ale już nawet nie pamiętam które, film mnie po prostu rozczarował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie oczarowało jak ci aktorzy zupełnie nie pasowali do wykreowanego świata, no i ten język czeski, bajka.

      W "Sukiyaki" zaś początkowo byłem sceptyczny, ale jak już się oswoiłem z całym tym szaleństwem to nawet dobrze się bawiłem.

      Usuń
  3. Film je parodie. A tak je třena se na to i dívat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem, traktuję to z przymrużeniem oka ;)

      Usuń