poniedziałek, 6 stycznia 2014

Joe Kid 1972 reż. John Sturges

   Widziałem już niemal wszystkie filmy z Eastwoodem w roli kowboja. Po dzisiejszym zostanie przede mną tylko Bronco Bill i seriale z początku jego kariery, które nie są dostępne w języku polskim, a mój angielski niestety nie jest jeszcze górnych lotów. Do rzeczy jednak!

   Joe Kid (Clint Eastwood) to ranczer, człowiek z przeszłością. W dniu swojego procesu zostaje wmieszany w konflikt miedzy Meksykanami walczącymi o ziemię, organami prawa i posiadaczem ziemskim Harlanem (Robert Duvall), który postanawia rozwiązać swoje problemy siłą. Joe z własnych pobudek przyłącza się do Harlana i pomaga mu tropić latynosów.


   Scenariusz nie był może rewelacyjny, ale miał potencjał. Historia ukazuje nierówności społeczne i walkę uciskanych o swoje prawa. Jest szwarccharakter w postaci Harlana, który postanawia po prostu zabić przywódcę buntowników Chama (John Saxon), a pozostałych rozgonić, by nie tracić czasu na procesy sądowe. Joe Kid zgadza się mu pomóc z powodów własnych urazów do Chama, jednak widząc brudne zagrywki ludzi, z którymi ruszył w drogę, decyduje się stanąć przeciwko nim.

   Niestety ten film to klapa. Obaj panowie (Eastwood, Duvall) odstawiają macho, ale jakoś im to nie wychodzi, dziwne biorąc pod uwagę, że mają za sobą pewien dorobek w odgrywaniu twardych facetów. Ich postacie są sztuczne, niewyraziste, po prostu nijakie. Z jednej strony znamy ich motywacje, ale jakoś nie są przekonywujący. Duvall daje nam do zrozumienia, że jest zimnym draniem, ale nie pozwala tego odczuć. Zupełnie tak samo jest z dialogami. Całość się dłuży i przyprawia o ziewanie.


   Przyznam że ożywiłem się na jakiś kwadrans pod koniec filmu, obserwując wygibasy i fortele Joe Kida, gdy postanowił wydostać się z kościoła. Przez ten krótki moment widziałem prawdziwego Eastwooda w najlepszym wydaniu, a potem znowu akcja oklapła. Co się zaś tyczy bandytów, to są oni dość... hmmm... chyba nie bardzo wiedzą czego chcą i co robią. Kiedy na początku sami wychodzą na spotkanie bandziorom Harlana tylko po to by pogadać o dupie Maryni jest to dziwne, ale nie aż tak jak pół minuty później, gdy dają się wystrzelać jak kaczki mając przewagę. Później nieco kończą rewoltę równie szybko jak ją zaczęli, bo Joe Kid tak mówi. No bez jaj :D


   Co do tła. Muzyka w porządku, zdjęcia również okej, trochę irytowały mnie kostiumy: czerwone spodnie Joe, kolorowe poncho i parę innych pierdół, zupełnie jakby cyrk przyjechał. Strzelaninom zaś brakowało tego 'czegoś', poza wspomnianym wyżej kwadransem kiedy poczułem moc wrażeń, przez resztę czasu nudziłem się. Co do finałowej sceny, nie będę spojlerował, ale powiem że jest trochę nazbyt widowiskowa i przekolorowana. Jak ktoś chce niech sam zobaczy.

   Ciężko mi te słowa przechodzą przez palce i klawiaturę, ale... chociaż to western z Eastwoodem... nie polecam.



7 komentarzy:

  1. Zgadzam się. Film kompletnie bez energii, a logika poszczególnych scen i motywacje bohaterów non stop układają się w jedno majestatyczne WTF. Ciężko znależc przykład podobnej produkcji, gdzie tak obiecujący team zaserwował podobnego crapa,
    Reżyser to przecież pierwszorzędna ikona gatunku, scenarzysta to ceniony klasyk ambitnej pulp fiction ( Elmore Leonard ) , aktorzy - wiadomo, a w efekcie miałem wrażenie, jakby się wszyscy umówili, że zrobią z rozmysłem chujowy film :D
    John Saxon wypadł imo najlepiej, Eastwood odjebał idealnie narcystyczne drewno, Duvall non stop był wyrażnie myślami gdzie indziej.
    Z ciekawostek :
    Tomasz Beksiński, kiedy powziął decyzję o samobójstwie i na łamach ,, Tylko Rocka'' ogłosił swe pożegnanie ze światem w grudniu 1999 , pisząc o ,, chwilach, dla których warto było życ'' , wymienia tam scenę więzienną z rondlem z , Joe Kidda'.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, scena z rondlem była ekstra i nawet pozwoliła poczuć, że może będziemy mieli niezłe kino z zawadiackim Clintem :D Tylko potem coś poszło nie tak.
      Zdawało mi się, że Don Stround który zagrał Lamarra, próbował pozować na styl Lee Van Cleefa, ale było to nieudolne.

      Usuń
  2. Ja również byłem rozczarowany, ale John Sturges, niegdyś prawdziwy mistrz gatunku, miał wówczas kiepską passę, w latach 1967-73 nakręcił pięć bardzo przeciętnych filmów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jego filmów oglądałem do tej pory "Siedmiu wspaniałych" i "Wielką ucieczkę", oba cenię sobie bardzo wysoko. A wiele innych muszę dopiero zobaczyć.

      Usuń
    2. To w takim razie polecam w pierwszej kolejności "Czarny dzień w Black Rock" i "Ostatni pociąg z Gun Hill"

      Usuń
  3. Clint Eastwood + "nie polecam" = Nie. Przyjmuję. Do. Wiadomości.

    Teraz to już na 100% muszę obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie mogę się z tym pogodzić. Boli, bardzo boli...

      Zobacz koniecznie, może uda Ci się wyprowadzić mnie potem z błędu ;)

      Usuń