wtorek, 12 listopada 2013

Dzika banda (The Wild Bunch) 1969 reż. Sam Peckinpah

   Nie wiedzieć czemu podszedłem do tego filmu z rezerwą. Wydawało mi się, że brutalny western w amerykańskim wydaniu lat 60' nie może być udany. A tu miła niespodzianka mnie spotkała.

   Jatki rzeczywiście okazały się niesamowite i trup się ścielił gęsto, ale wyszło to nawet realistycznie. Zaczęło się od nieudanego napadu na bank. Bandyci wpadli w pułapkę i by się wydostać musieli "wystrzelać" sobie drogę. Doprowadziło to do masakry. Osoby postronne biegały w kółko spanikowane, podczas gdy strzelcy walili do kogo popadło. Powstał zupełny chaos, za którym ciężko było nadążyć. Przyjemny początek, przyznacie?

   Żeby nie było typowo, historia osadzona jest w okresie rewolucji meksykańskiej (1910-17) czyli jak na western dość późno. Jest to jednak zabieg celowy, gdyż reżyser Sam Peckinpah filmem tym zakończył epokę westernów, obalając mity Dzikiego Zachodu. Nie mamy tu romantycznego klimatu, honorowych pojedynków, niesamowitych strzelców, jest za to przemoc i brak zasad.


   Sami bandyci chociaż bezwzględni, to mimo wszystko okazują się sympatyczni, a co poniektórzy z nich nawet uczciwi wobec siebie. Mimo to cały czas trwa w ich grupie interesujący konflikt wewnętrzny, powodowany na przykład rozbieżnymi poglądami na temat podziału łupów, czy zwykłą zazdrością o pozycję w grupie.

   Wątek pościgu znudził mnie i wydał się trochę niepotrzebny, ot takie uzupełnienie, by było do kogo postrzelać od czasu do czasu.

   Warto zwrócić uwagę na dwa symbole zwiastujące koniec czasów Dzikiego Zachodu: samochód i ciężki karabin maszynowy. Są one efektami postępu, ale nie zwiastują wcale lepszych czasów. CKM jest zapowiedzią jeszcze większego barbarzyństwa i jeszcze większych ofiar jakie przyniosą kolejne konflikty. Samochód zaś w pewnym momencie zastępuje konia, gdy pijani żołnierze z generałem ciągną za sobą na linie więźnia.


   Gra aktorska jest bardzo dobra, głównie myślę o Holdenie w roli przywódcy Pike'a Bishopa i Borgnine grającym Dutcha Englstorma, będącego chyba najspokojniejszym i najbardziej rozsądnym członkiem bandy. Całości dopełnia duża dawka humoru.

   Rewelacyjna muzyka i świetnie uchwycone cudowne krajobrazy - dobrze przygotowane tło dla całej historii. Ze względu na czas akcji, nawet miasteczko wyglądało inaczej. Co prawda ulice nadal nie były utwardzone, ale zobaczyć już mogliśmy chodniki, latarnie i skwerki. Nie szczędzono też pieniędzy na statystów, kostiumy i efekty specjalne - wszystkiego mamy w bród.



   Fabuły nie da się przewidzieć. Cały czas trzyma w napięciu i chociaż momentami zaczyna już siadać (gdy wchodzi wątek Thorntona i jego hałastry) to zaraz rozkręca się na nowo. Strzelaniny, pościgi, widowiskowe numery (jak porwanie pociągu), nie ma czasu na nudę.

   Już scena z dzieciakami zamęczającymi owady na samym początku daje nam do zrozumienia, że w tym zakątku świata okrucieństwo jest na porządku dziennym. Dlatego nie dziwi, że bohaterami są bandyci, ścigają ich jeszcze gorsze kanalie, a finałowym przeciwnikiem staje się samozwańczy generał łotr z własną armią. Są oczywiście i dobre postacie, ale to ofiary: przechodnie w miasteczku, Meksykańcy w wiosce czy żołnierze amerykańscy z pociągu.

   Finałowa akcja jest ukoronowaniem tego filmu. Bohaterowie którzy do tej pory dbali głównie o siebie, decydują się ruszyć do samotnej, z góry skazanej na przegraną, walki za swojego towarzysza (a na samym początku przecież przywódca zabił jednego ze swoich, bo nie mógł dotrzymać pozostałym kroku w ucieczce). Robią to z właściwą kowbojom nonszalancją, a kiedy stają oko w oko z przeciwnikiem rozpoczyna się rzeźnia.


   Zdecydowanie warto zobaczyć :)




5 komentarzy:

  1. Kiedy widziałem ten film pierwszy raz zrobił na mnie ogromne wrażenie. Super western z późnego okresu, kiedy wydawało się, że już nic w westernie nie może widzów zaskoczyć. Ale Peckinpah wzorując się na klasyce i spaghetti westernach stworzył brutalny moralitet o przemocy i o końcu pewnej epoki. Obsada świetna, trudno mi kogokolwiek wyróżnić, bo każdy jest tu na swoim miejscu i swoje zadanie wykonał bez zarzutu. Muzyka Fieldinga również mi się podoba, za pierwszym razem nawet jej nie zauważyłem, tak dobrze wpasowała się w klimat. A sceny strzelanin to znakomity popis reżysera, operatora i montażysty - dziwne, że żaden z nich nie dostał nawet nominacji do Oscara. No i bardzo dobry scenariusz, w którym doskonale wykorzystano ciekawe tło historyczne (rewolucja meksykańska) - przy okazji polecam włoski film o rewolucji "Kula dla generała" (1966) Damianiego, bardzo prawdopodobne że Peckinpah oglądał ten film zanim przystąpił do pracy nad "Dziką bandą".

    OdpowiedzUsuń
  2. No to już kołuję "Kulę dla generała", faktycznie zapowiada się ciekawie, chociaż odbiega już tematycznie od westernu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech nie zmyli Cię obrazek przy nicku Mariusza, on tak naprawdę duszą jest z Peckinpahem. :)

      Usuń
  3. To nie tylko western ale tez trochę film przygodowy.
    Jest dużo świetnych scen(np.obrabowanie pociągu),a finałowa strzelanina równie wspaniała co finał w "Scarface"De Palmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mi się szczególnie podobała początkowa strzelanina, spore zaskoczenie.

      Usuń