sobota, 7 maja 2016

Una Nuvola di polvere... un grido di morte... arriva Sartana (1970) reż. Giuliano Carnimeo

   Sartana jest oszczędny w słowach, lecz nie jest milczkiem, ma poczucie humoru, chociaż sprowadza się ono do lekkich uśmieszków i złośliwych docinków. To bohater, któremu wszystko się udaje. Jest naprawdę nieprzeciętny i jak na takiego bohatera przystało nie musi torować sobie drogi do celu pięściami i kulami z rewolweru (choć jak trzeba to i z tym nie ma problemów). Upodabnia go to do Bezimiennego z trylogii dolarowej, ale Sartana jest o wiele zdolniejszy. Tym samym jego intryga dążąca do skłócenia i zmylenia licznych przeciwników ma o wiele większy rozmach, ale co ciekawe jej realizacja przychodzi mu nadzwyczaj łatwo. Drugim tak zdolnym spagwestowym sukinkotem jak pamiętam był Sabata, ale on korzystał z pomocy dwóch sojuszników, podczas gdy Sartana rozgrywa wszystko na własną rękę.


   Zaczyna z jajem, bo postanowiwszy zawalczyć o dwa i pół miliona dolarów oddaje się do więzienia tylko po to, by spotkać się z przesiadującym tam znajomym i wyrwać go zza krat. Robi przy tym rozpierduchę jak sto pięćdziesiąt wodząc wszystkich za nos. Różne już rzeczy widziałem w spaghetti westernach, ale taki początek daje całkiem niezłego kopa na resztę filmu, przy czym akcja dalej nie zwalnia, a przyspiesza i zatacza coraz szersze kręgi.

   Podstęp głównego bohatera jest na tyle rozbudowany, że stara się on skłócić ze sobą szeryfa, wdowę po jego bracie, właściciela kasyna, przybyłych po łup zbirów i szefa lokalnej bandy. Jednocześnie spotykając się z nimi i napuszczając na siebie zbiera od każdego potrzebne mu do rozwiązania zagadki informacje, samemu wydzielając jedynie odpowiednio wyselekcjonowane strzępy wiadomości. Nie zważa na niebezpieczeństwa związane z każdą z takich wizyt, ba, jest na tyle bezczelny, że każdemu mówi, iż jest teraz ich partnerem.


   Jak na rewolwerowca z wyższej półki przystało Sartana ma swoje znaki rozpoznawcze. Po pierwsze elegancki ubiór, sugerujący raczej, że jest szanowanym obywatelem czy przedsiębiorcą niż awanturnikiem prowadzącym krwawą grę o wielkie pieniądze. Po drugie i najważniejsze, tak jak Django miał swoją trumnę, a Banjo w Sabacie swoje, no właśnie banjo, tak Sartana ma organy. Takie jak w kościele.

   Jego przeciwnicy nie są już tak barwni. To klasyczni, lepiej sytuowani, lecz chciwi mieszkańcy miasteczka, napływowa hołota jakiej pełno się kręci po Dzikim Zachodzie, czy niepozorna, ale nieustępująca wyżej wspomnianym kobieta. Wyróżnia się tylko jeden. Samozwańczy generał Monk. Świr napieprzający biczem kogo popadnie za byle przewinienie, albo tylko za to, że akurat nawinął mu się pod rękę. Przypomina trochę takiego klasycznego spaghetti westernowego szefa bandyty, ale jest o wiele ciekawszą postacią niż tacy zazwyczaj bywają.


5 komentarzy:

  1. Sartana, to taki trochę James Bond spag westu ;) Widziałem z nim dwa filmy - otwierający cykl ,, If you meet Sartana, pray for your death'' i ,, Have a good funeral , Sartana will pay '' . Pierwszy spłodził Gianfranco Parolini , który odpowiada też za wszystkie trzy Sabaty , pozostałe robił Carnimeo.
    Ogólnie kino lekkie, łatwe i przyjemne , z reguły oparte na dopracowanych scenariuszach z dużą ilością akcji, twistów i komizmem ( na ogół na poziomie ) często łamanym brutalnością średniej mocy. Recenzowanego nie znam, ale jak Ci się spodobała ta konwencja i bohater, sięgaj śmiało po następne , nudził się nie będziesz. W ,, If You meet Sartana..'' , hirou ma przeciwników z górnej półki, bo Bergera i Kinskiego ( Klaus zagrał też w jeszcze którymś Sartanie ) . A trio Carnimeo/Garko/Kinski rządzi też w ,, Five from hell'' , całkiem sympatycznym makaroniarskim spin offie ,, Parszywej dwunastki'' , który rozrywkowo bardzo polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu najbardziej zajebiste były organy z CKM-ami i działkami, na granicy totalnego przegięcia, ale jednak się bronią. To chyba nawet lepsze niż pobieżnie sklepany, w którymś zapatowskim westernie samochód pancerny.

      No właśnie tych dwóch, o których wspominasz nie mam (z pewnością w końcu się do nich dogrzebię), za to udało mi się ściągnąć "Anioła Śmierci" i "Zamienię Ci pistolet na trumnę". Zapewne też będą spoko. Do pozostałych i "Five from hell" spróbuję się dogrzebać (albo w końcu przyzwoicie nauczyć się angielskiego, by nie martwić się o wersje z napisami/lektorem).

      Przy okazji zamierzam też odświeżyć parę już obejrzanych spagwestów m.in. przygody Ringo i "Facia a facia". "Kulę dla generała" już widziałem i zrobiła na mnie większe wrażenie niż za pierwszym razem.

      Usuń
    2. Proste. ,, Kula dla Generała'' to czwarta ewangelia spaghetti testamentu, po trzech Sergiach :D

      Usuń
    3. Jak na faceta, który zrobił jeden western w życiu to zajebisty wynik :)

      Usuń
  2. Dwa . Jeszcze komediowy ,, Genius, two partners and dupe'' z 75' z Hillem, Miou Miou i Klausem , gdzie producentem i reżyserem paru scen był Sergio Leone ( podobnie, jak w przypadku ,, My name is Nobody'' Valeriiego ).
    ,,Kula..'' była skazana na wybitność - scenariusz mistrza Solinasa i TACY aktorzy to by i Romanowi Wiączkowi nie dali spierdolić sprawy.
    Damiani to spaghetti odpowiednik Frada Zinnemana ; też jedno arcydzieło i jeden lajcik na gatunkowym koncie ( u Zinnemana to drugie, to westernowy music hall / operetka ,, Oklahoma'' )

    OdpowiedzUsuń