poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Billy Dwa Kapelusze (Billy Two Hats) 1974 reż. Ted Kotcheff


   Zaczyna się o poranku. Miasteczko leniwie budzi się do życia, a z nim trzech złodziejaszków. Nie wiedzą, że są już na celowniku lokalnego szeryfa, dlatego próba pojmania i strzelanina jest dla nich równym zaskoczeniem co dla nas. A jako, że nie jest to spaghetti western to cała zadyma kończy się równie szybko jak się zaczęła. Jeden z przestępców ponosi przy tym śmierć, drugi zostaje pojmany przez stróża prawa, a trzeci zbiega. I dopiero w tym momencie zaczyna się właściwa akcja.

   Aczkolwiek akcja tutaj to trochę przekorne określenie, bo posuwa się ona bardzo powolutku. Bohaterowie leniwie przemierzają pustynię, bez pośpiechu posilają się w zajeździe na odludziu i dopiero ich ucieczki i pościgi nabierają nieco tempa, ale tylko do pierwszego postoju, by znów przypomnieć nam widzom, że nie oglądamy klasycznego westernu czy napompowanego akcją spaghetti, a film, który jak wiele mu podobnych amerykańskich produkcji w latach 70' aspirował do pokazania Dzikiego Zachodu na nowo.

   Bohaterowie nie urządzają nam krwawych i widowiskowych spektakli, ich dialogi nie są soczyste, błyskotliwe i zakończone ciętą ripostą, Indianie wyłamują się schematycznemu wizerunkowi, bo choć widzimy zgraję degeneratów to jest to autentyczna zgraja degeneratów, a nie jacyś przebierańcy z powieści za pięć centów. Nawet romans który się rozgrywa w pewnym momencie daleki jest od typowych hollywoodzkich love story.


   Arch (Gregory Peck) i Billy (Desi Arnaz Jr.) też wyłamują się ze schematu bandytów. Starają się unikać przemocy, są tolerancyjni i dbają o siebie nawzajem. Można by rzec przyzwoici faceci, którzy jedynie zbłądzili, w którymś momencie. Tymczasem szeryf (Jack Warden) okazuje się być rasistą pogardzającym mieszańcami jak Billy. W przeciwieństwie do ściganych nie wzbudza sympatii. Jak na swój fach przystało nie należy on do ludzi miękkich, będąc wyjątkowo upartym w dążeniu do celu i brutalnym w starciu z przestępcami (bez względu na to jak miłymi gośćmi by nie byli). Jest on też obok swojego kumpla, właściciela zajazdu, swego rodzaju ciekawostką, żywym dowodem na przemijanie starego świata.

   W przerwie od wymierzania sprawiedliwości podstarzali panowie wspominają stada bizonów, które dawniej sięgały po horyzont, podczas gdy młody Billy zapytany czy widział kiedyś to zwierzę przecząco kręci głową. Za to oni pamiętają też Indian, którzy zajmowali te ziemie, a obecnie stanowią garść degeneratów, od czasu do czasu opuszczających rezerwat w poszukiwaniu whisky. Wspomnienie o mającej powstać linii kolei i związanej z nią możliwości zarobku ostatecznie sygnalizuje, że pewna era przemija.


   Twórcy filmu podejmują też jeszcze jedno zagadnienie społeczne. W przeciwieństwie do klasycznych westernów gdzie kobiety były hołubione, a tych, którzy podnosili na nie rękę spotykała kara, tutaj żona farmera jest przez niego bita, co on sam określa mianem normalnego, a nawet potrzebnego, a goście choć temu przeciwni, stan ten tolerują. Wzmianka o zakupie małżonki w innym stanie rozwiewa wszelkie złudzenia co do pozycji kobiet na tym odludziu.

   Billy Dwa Kapelusze z w gruncie rzeczy nudnej historii pościgu szeryfa za zbiegami, czyni interesujący obraz Dzikiego Zachodu na chwilę przed przyjściem cywilizacji. Odziera opowieść z barwnej otoczki i awanturniczych przygód jakimi dawniej by ją ozdobiono, zostawiając tylko dramat  grupy ludzi na środku pustyni. Nawet sam Archie skarży się na to raz za razem, szukając wśród bezkresów tych jałowych ziem jakichś wysp zieleni. Bezskutecznie, bo prosząc o nią w agonii otrzymuje jedynie sztuczną namiastkę, za którą i tak kryje się śmierć.

2 komentarze: