niedziela, 17 kwietnia 2016

Sznur i rewolwer (Une Corde, un Colt) 1969 reż. Robert Hossein

   Bez wątpienia jest to spaghetti western, ale różni się on od wielu innych przedstawicieli swego gatunku. Z reguły akcja tych filmów pędzi na złamanie karku, dzieje się dużo i intensywnie. A tu jest trochę inaczej.

   Zaczyna się od pościgu. Grupa jeźdźców goni kogoś przez pustynię. Dojeżdżają w końcu pod dom uciekiniera, gdzie ten, ranny, pada na ganku w ręce swej ukochanej. Mimo tak rozckliwiającej scenki jego prześladowcy nie mają litości i wieszają typa na pierwszym z brzegu drzewie. Zaraz potem odjeżdżają, a my dowiadujemy się, że to klan Rogersów, którzy dążą do przejęcia ziemi (i władzy) w całej okolicy. Tu klasyka gatunku: bogata rodzina, której głową jest przedsiębiorczy, ale i bezwzględny ojciec, do tego trzech synów łajdaków, banda zbirów na ich usługach, opłacony szeryf i zastraszeni przez nich mieszkańcy.


   No sztampa wręcz monumentalna. A mimo to jak zapowiedziałem na początku, Sznur i rewolwer mocno wyróżnia się wśród filmów swego rodzaju. Przede wszystkim jedną z głównych ról gra tutaj kobieta, wdowa po zabitym, Maria (Michèle Mercier). To ona wynajmuje rewolwerowca Manuela, dawnego przyjaciela męża i to ona jest motorem napędowym machiny zemsty wokół której kręci się cała fabuła. Wybór tej aktorki i powierzenie jej tak rozbudowanej roli (jak na kobiece standardy spagwestów) z jednej strony budzi pewne zaskoczenie, ale jeśli wziąć pod uwagę, że reżyser i jednocześnie odtwórca roli Manuela Robert Hossein przeszedł z Michele całą serię Angeliki to staje się to już zrozumiałe.


   Dla kontrastu bracia charyzmatycznej Marii są pazernymi tchórzami. Postaciami nawet nie negatywnymi, a wręcz nijakimi. Ofiarami powołanymi przez twórców do istnienia tylko po to, by bardziej skomplikować intrygę. No i komplikują całkiem fachowo, dając spore pole manewru rewolwerowcowi, a to już nie byle kto. Milczący, oszczędny w gestach i pieruńsko skuteczny w pewien sposób przypomina Bezimiennego Eastwooda, czy niektóre postaci Lee Van Cleefa, ale czegoś mu brakuje. Zdaje się być zupełnie pusty w środku, podczas gdy przy innych tego typu bohaterach, czuć że za przybraną maską wiele się kryje.


   Co jednak warte uwagi, Manuel się nie pierdoli. Dla osiągnięcia założonego celu jest w stanie zabić niewinnych ludzi. Przyznaję, robi wrażenie. Niestety nie jest tak cały czas, wiele jego zagrywek określiłbym mianem oklepanych. Szczęśliwie rewolwerowiec intryguje jeszcze z innego powodu: jego relacje z wdową po zabitych pozostają niejasne, a widać, że coś ich musiało łączyć. Bez obaw, nie ma tu żadnego wyświechtanego love story, a jedynie ciekawy wątek daleko w tle.


   Przede wszystkim jednak Sznur i rewolwer wyróżnia się ilością rozwleczonych scen. Kiedy ganiają się przez pustynię, negocjują umowy i przeprowadzają porwania, wszystko to rozgrywa się bez pośpiechu. Nie mówię, że to źle, po prostu inni reżyserzy przyzwyczaili mnie do tego, że pokazują z reguły tylko tyle ile wymagane jest, by posunąć akcję do przodu i idą dalej (za wyjątkiem dłużyzn ze względów artystycznych, czyli jakieś tam ładne widoczki itp.). Czy to spowolnienie tutaj było potrzebne? Bez niego zapewne film upodobnił by się do innych pokrewnych, choćby ze względu na tempo, a tak mamy czas, by cieszyć się zemstą na zimno. A rozgoryczona wdowa łatwo nie odpuszcza.


   A jest i jeszcze jeden smaczek, o którym nie wspomniałem - ghost town, opuszczone miasteczko na pustyni będące punktem wypadowym tajemniczego rewolwerowca, o ileż ciekawsze rozwiązanie niż gdyby miał mieszkać w hotelu w miasteczku i stamtąd prowadzić swe rozgrywki. A tak, jeśli akurat nie ma nic do roboty to może sobie posiedzieć na rozsypującym się ganku, czy pokręcić zakurzona ruletką w zrujnowanym saloonie.

   Całość okraszona została całkiem przyjemną muzyką, stosownie do tempa akcji również nieco spowolnioną, rzekłbym nawet: relaksacyjną. Komponuje się to wyśmienicie. I co ciekawe, mimo iż film jest taką spokojną odmianą spaghwestu, to koniec końców trupów tu nie brakuje, można powiedzieć, że ich liczba osiąga przyzwoity poziom, zarówno pod względem ilościowym jak i... hmmm... jakościowym , jeśli patrzeć na znaczenie bohaterów dla całej historii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz