Pamiętając Małego Mściciela z 1977 gdzie Lee Van Cleef wypadł bardzo blado, uznałem że w starszych o trzy lata Krwawych pieniądzach będzie podobnie. I faktycznie film do najlepszych nie należy, ale tylko jeśli porównać go do typowych westernów, a tymczasem jest to jeden wielki żart z gatunku. Początkowo może ciężki do przyjęcia, jednak potem dający całkiem niezły ubaw.
Oto z dalekich Chin przybywa na Dziki Zachód młody wojownik, by rozwiązać zagadkę rzekomo zdefraudowanych przez jego wuja pieniędzy. Na miejscu błyskawicznie podejmuje śledztwo i trafia na siedzącego w więzieniu Dakotę, który związany jest ze sprawą. Potrzebując pomocy, uwalnia go i razem ruszają przez prerie tropem kolejnych elementów układanki.
Wystarczy jednak przeczekać paręnaście minut i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, strona techniczna podciąga się w górę (nie jakoś wyjątkowo, ale do znośnego poziomu), a humor pozwala się ze sobą oswoić i nawet jakby nabrać trochę wyrafinowania.
Lee Van Cleef - a przecież to dla niego wybrałem ten film - wypada tu całkiem nieźle, przypominając, że chociaż czasy jego świetności minęły, to jednak nadal jest w formie. Co ciekawe jednak z czwórki najbardziej wyrazistych bohaterów on wypada najbardziej blado, ale jeśli spojrzeć na to z drugiej strony jest też najnormalniejszą postacią, po prostu rewolwerowcem. Poza tym mamy wspomnianego już wojownika geniusza, a także nawiedzonego, samozwańczego pastora (z wyglądu połączenie Keanu Reevesa z Robertem Downey Jr.), który daleki jest od pokojowego głoszenia słowa bożego, a porusza się w swoim mobilnym kościele (to trzeba zobaczyć). Początkowo absurdalność jego postaci może wywołać u Was okrzyk: na co ja kurde patrzę, do stu butelek whisky?! Zapewniam jednak, że idzie do typa przywyknąć i nawet... polubić go w jakiś dziwaczny sposób. A towarzyszy mu prawdziwy mocarz, małomówny, lecz groźny Indianin. Przyznajcie, że konflikt takich duetów musi dostarczyć emocji :)
Chyba nie mam poczucia humoru i nie przypadł mi do gustu ten film. Lubię absurd, ale zbyt absurdalne westerny komediowe mnie raczej irytują niż bawią. Tak było z Blazing Saddles, tak było też z filmem Stranger and Gunfighter. Z westernów Margheritiego bardziej mi się podobał Take a Hard Ride (też z Van Cleefem) - film zrealizowany na Wyspach Kanaryjskich.
OdpowiedzUsuńMi z początku też nie przypadł do gustu, ale się przemogłem i oglądałem dalej. Kiedy zobaczyłem ten kościół na kołach to zacząłem się pukać w głowę, ale byłem już zbyt wciągnięty w to szaleństwo i potem powoli ta głupawka zaczęła coraz lepiej wchodzić :D
UsuńJa to nie wiem, czy mam poczucie humoru, czy nie ( podobno mam ) , ale komediowych spag westów nie wciągam .
OdpowiedzUsuńAle są wyjątki, nie dawno obczaiłem,, Vamos a Matar Companeros'' Corbucciego i bawiłem się przednio, poza tym jest to zaskakująco wnikliwy dyskurs o rewolucji . Do tego główny zły ( Jack Palance ) jest non stop ujarany i głupawka śmiechowa nie opuszcza go ani na chwilę. W ogóle ten film , to jest mieszanina składników, które chemicznie rzecz biorąc nie wchodzą ze sobą w reakcje , a tu jeb ! - i proszę bardzo mamy nowy, elegancki związek , sumarycznie i strukturalnie trzymający się kupy . Aż mnie nachodzi, żeby zapodać ,, What am i doing in the Middle of the Revolution'' - (jedyny spaggie, w którym zagrał Vittorio Gassman ) - finalną część śmiechowej Trylogii Rewolucyjnej Sergia C.
A jak chodzi o kung fu spaghetti westerny, to jedynie słusznym , niszczącym i z niczym nie porównywalnym mindfuckerskim arcydziełem campu jest ,, Fighting Fists of Shanghai Joe'' Mario Caiano.
A co się tyczy spaghetti westernów Antonio Margheritiego, to jeśli jeszcze nie widziałeś ,, And God said to Cain'' , toś kiep :D))
Ja w ubiegłym roku obejrzałem "Shanghai Joe" i "And God Said to Cain", ale moja ocena jest raczej chłodna - niezłe, ale bez zachwytów. No i po miesiącu już o nich zapomniałem (pewnie dlatego, że nie poświęciłem im recenzji).
UsuńAno tak, bo jak pamiętam, to wolałeś napisać o jakichś ,, Kapitanach Blowjobach'' .
OdpowiedzUsuń,, Shanghai Joe'' też mi się deko zatarł, ale Kinski w czerwonym wdzianku z Winchesterem nie miał prawa. Spaghetti westernów nie należy zbyt krytycznie oceniać - im bardziej to lubisz, tym więcej dla siebie wyciągasz, chłód tu nie jest sprzymierzeńcem.
:D :D
UsuńMożliwe że miałem wtedy zły dzień, więc dam temu filmowi drugą szansę ;)