poniedziałek, 24 listopada 2014

Gallowwalkers (2012) reż. Andrew Goth

   Pamiętacie Sukiyaki Western Django? Ja pamiętam. Tamten film był dziwny, ale w gruncie rzeczy dało się go przełknąć. Dziś znów coś mnie tknęło i zamiast obejrzeć sobie jakiś sprawdzony tytuł głupot mi się zachciało. Nie interesują mnie żadne historie o zombiakach, ale uznałem, że na Dzikim Zachodzie może to być ciekawe. Tyle oczekiwania, a rzeczywistość jak często, okazała się brutal.


   Zastanawia mnie kto i po cholerę coś takiego wymyślił, zastanawia mnie czemu ktoś to zrealizował i w końcu zastanawia mnie kto i dlaczego puścił to do dystrybucji?! Czemu jestem taki wzburzony? Ano... jak się szybko zorientowałem akcja filmu nie rozgrywa się na prawdziwym Dzikim Zachodzie, lecz w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Plenery są na ogół pustynne (bardzo ładne swoją drogą, jeden z niewielu mocnych punktów filmu) z tym, że momentami zahaczają o krajobrazy saharyjskie, a nie amerykańskie. Na ziemiach tych rządzi Kościół, a zamieszkują ją bogobojni ludzie, znaczy w przeważającej mierze są to pokorne boże owieczki, które poznać łatwo po długich blond włosach i białych ubiorach (sekta jakaś czy ki diabeł?). Gdzieś w tle narracji przebrzmiewają echa historyczne dawnych układów papieży (to nie błąd) z pogańskimi lordami (WTF?!), a tuż za miedzą tej rajskiej krainy mieszkają zakonnice diabła.... To urocze stadko uzupełnia garść wyrzutków ubranych niczym z Mad Maxa i umarłych powracających do życia, którzy muszą kraść co jakiś czas skóry z ludzkich twarzy, bo własnych nie wiedzieć czemu nie mają. Aaaa! I jeszcze jeszcze czarny rewolwerowiec, który załatwia swoje porachunki.


   Mamy już popieprzony świat, ale żeby chociaż fabuła była umiejętnie skonstruowana to jakoś by się to obroniło, ale nie... Wątki i postacie pojawiają się z dupy. Część zostaje potem wyjaśniona, ale wiele pozostaje zagadkami, jak dla mnie tajemniczy przydupas czarnego rewolwerowca. Charaktery postaci są ledwo nakreślone, a ich motywacje... no czasem jakieś są, kulawe bo kulawe, ale czasem są. Tak czy inaczej postacie pozostają papierowe. Zaburzona chronologia w niczym tu nie pomaga, bo jest stosowana nieumiejętnie tak, że czasami przeskoki czasowe pozostają niezauważone.


   Na domiar złego twórcy chcieli podkręcić głównego bohatera by był super rewolwerowcem (taki Eastwood x 1000) i wyszło to żałośnie niczym z bollywoodzkiego "matrixa". Zreszta całe te widowiskowe strzelaniny zamiast emocjonować nudzą, bo i trudno traktować poważnie szarże kowbojów, którym przewodzi facet z kolczastym kotłem na głowie. Taaa... kostiumy to zupełnie inna bajka, jakiś naćpany student ASP musiał mieć dobry ubaw pracując przy tym filmie.


   Technicznie jest równie źle. Tanie i kiczowate efekty specjalne, przy sporej dawce brutalności czynią film raczej żenująco śmiesznym niż strasznym. Chyba nawet w Starej baśni mieli lepsze efekty... Gra aktorska leży (zapewne razem z pijanym scenarzystą, który stworzył to cudo). Do tego dziwaczne przebitki i najazdy kamery. Ot tylko czasem trafi się jakiś fajny kadr. Podkreślam kadr, nie ujęcie, nie scena. Kadr. Tyle.


   Ten film to dno, albo jakiś kiepski żart, czyli też dno. Nieco atrakcyjności dodaje mu cała jego dziwaczność i kiczowatość. Jest tak zły, że aż trudno w to uwierzyć i w jakiś masochistyczny sposób chce się go oglądać. Gollowwalkers to film w sam raz na bloga Na trzeźwo nie warto, ja niestety musiałem się z nim męczyć bez alkoholu :/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz