wtorek, 25 listopada 2014

Burrowers (2008) reż. J.T. Petty

   Gdyby nie to, że Burrowers ściągnąłem wcześniej, to raczej bym go nie zobaczył, bo Gallowwalkers mocno obrzydziło mi miksowanie westernu z horrorem. Jak to jednak mówią głupi ma szczęście i z historii o nieumarłych bandytach z Katolickich Stanów Zjednoczonych przeskoczyłem na prawdziwy Dziki Zachód z potworkami, które na siłę można by nawet podciągnąć pod jakieś kryptydy, a tym samym moja wiara w horrorowy western wróciła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

   Gdzieś na zadupiu Ameryki (terytorium Dakoty) dochodzi do tajemniczego mordu na rodzinie farmerów. Czworo Bogu ducha winnych istotek zostaje pozbawionych życia w okrutny, lecz dziwny sposób, a sześcioro innych uprowadzonych. Oddział kawalerii i grupka miejscowych rozpoczynają śledztwo, które naprowadza ich na trop Indian. Zaraz też udają się na ich terytorium, by odbić lub chociaż pomścić swoich ziomków. Po drodze dochodzi do serii tajemniczych wypadków, przepada kilku żołnierzy. Kowboje odłączają się od oddziału zostawiając jego dowódcy uganianie się za ubzduranymi Indianami, a sami ruszają właściwym tropem.


   Musze powiedzieć, że fabuła jest naprawdę niezła. Tajemniczość sprawy i jej mroczny klimat znakomicie budują napięcie, wciągając coraz bardziej w tę niezwykłe wydarzenia. Dobrze zagrane postacie tworzą również ciekawy kalejdoskop, bo oto mamy nadętego dowódcę kawalerii o sadystycznych skłonnościach, doświadczonego kowboja popychanego do całej draki chęcią przypodobania się pewnej damie, dalej kolejnego dżentelmena, któremu porwano narzeczoną i czarnego kucharza, będącego po prostu poczciwym chłopem. Po drodze dochodzą jeszcze Indianie, ich wątki są raczej epizodyczne, ale bardzo istotne dla narracji i dodające całej historii smaczku. Co ważne film obył się bez wielkich nazwisk, kilka twarzy jest i owszem znajomych, ale to nie gwiazdy czerwonego dywanu, a mimo to sprawili się rewelacyjnie. Zresztą widać, że budżet w ogóle nie był tu za wysoki, a mimo to wszystko zrobione jest przyzwoicie i solidnie.


   Historia jest naprawdę dobrze opowiedziana. Nie mamy tu żadnych motherfuckerów tylko zwykłych ludzi, tym groźniej więc wypada ich starcie morderczymi potworkami. Poznajemy ich motywacje i wątpliwości, a także typowo ludzkie słabości, bez nadętej bohaterszczyzny i niesamowitych wyczynów. Co ważne nie ma love story, a miłość która się pojawia jest jedynie motywacją jednego z bohaterów. I to właśnie tworzy napięcie, jest trochę straszno, ale bez zahaczania o kicz. Nie powiem żeby można się zżyć z którymś z bohaterów, ale trudno też pozostać obojętnym na ich losy. W sumie taki trochę Park Jurajski.

   Za raptem 7 mln $ twórcy dają nam prócz powyższych ładne zdjęcia, których nie powstydziłby się żaden western, dobrze wyglądające i nie przekombinowane kostiumy, no i do tego ciekawe potwory, a nie żadne tam pikselowe pokraki. A w tle całkiem przyjemna muzyczka. Da się? Da się. To dowód na to, że możliwe jest kręcenie niskobudżetowych filmów rozrywkowych w niczym nie ustępujących blockbusterom. Dla porównania wspomniany wyżej Gallowwalkers miał budżet 17 mln i wyszedł z tego jakiś niestrawny dziwoląg.

   Zdecydowanie polecam Burrowers, dobry, nie przekombinowany western z dreszczykiem emocji :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz