Gdyby nie to, że Burrowers ściągnąłem wcześniej, to raczej bym go nie zobaczył, bo Gallowwalkers mocno obrzydziło mi miksowanie westernu z horrorem. Jak to jednak mówią głupi ma szczęście i z historii o nieumarłych bandytach z Katolickich Stanów Zjednoczonych przeskoczyłem na prawdziwy Dziki Zachód z potworkami, które na siłę można by nawet podciągnąć pod jakieś kryptydy, a tym samym moja wiara w horrorowy western wróciła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Gdzieś na zadupiu Ameryki (terytorium Dakoty) dochodzi do tajemniczego mordu na rodzinie farmerów. Czworo Bogu ducha winnych istotek zostaje pozbawionych życia w okrutny, lecz dziwny sposób, a sześcioro innych uprowadzonych. Oddział kawalerii i grupka miejscowych rozpoczynają śledztwo, które naprowadza ich na trop Indian. Zaraz też udają się na ich terytorium, by odbić lub chociaż pomścić swoich ziomków. Po drodze dochodzi do serii tajemniczych wypadków, przepada kilku żołnierzy. Kowboje odłączają się od oddziału zostawiając jego dowódcy uganianie się za ubzduranymi Indianami, a sami ruszają właściwym tropem.
Za raptem 7 mln $ twórcy dają nam prócz powyższych ładne zdjęcia, których nie powstydziłby się żaden western, dobrze wyglądające i nie przekombinowane kostiumy, no i do tego ciekawe potwory, a nie żadne tam pikselowe pokraki. A w tle całkiem przyjemna muzyczka. Da się? Da się. To dowód na to, że możliwe jest kręcenie niskobudżetowych filmów rozrywkowych w niczym nie ustępujących blockbusterom. Dla porównania wspomniany wyżej Gallowwalkers miał budżet 17 mln i wyszedł z tego jakiś niestrawny dziwoląg.
Zdecydowanie polecam Burrowers, dobry, nie przekombinowany western z dreszczykiem emocji :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz