środa, 7 maja 2014

Człowiek z bulwaru Kapucynów (Chelovek s bulvara Kaputsinov) 1987 reż. Alla Surikova

   Radziecki western? To brzmi jak jakiś oksymoron, ale że fabuła zadziwiająco przypomina Lemoniadowego Joe, który koniec końców mi się podobał, to postanowiłem, że zobaczę.

OPIS:

   Do miasteczka na Dzikim Zachodzie przybywa Johnny First (Andrey Mironow) ze swoim projektorem i taśmami filmowymi. Początkowo sceptyczni miejscowi, szybko przekonują się do nowej rozrywki, na tyle że zmieniają nawet swoje zachowanie rezygnując z regularnego upijania się i bójek. Kino zbiera coraz to nowe rzesze fanów, czyniąc ich lepszymi ludźmi. Przeciwny jest temu właściciel saloonu (Oleg Tabakov), który traci zyski ze sprzedaży alkoholu.


Western o roli kina w świecie...

   Nie znam radzieckiej kinematografii, więc trochę trudno interpretować mi fabułę tego filmu. Twórcy niejednokrotnie dają do zrozumienia jak wielkie możliwości ma kino, potrafiąc zmienić ludzkie zachowania na lepsze. Takie zdanie wyraża nawet kilkakrotnie sam propagator nowej atrakcji, nazywając kino lekarstwem na społeczną degenerację (co ciekawe pastor (Igor Kvasha) twierdzi, że to opium dla narodu). Jak później widzimy medal ten ma dwie strony, bo filmy mogą działać również w negatywny sposób. 


   Czy Człowiek z bulwary Kapucynów miał mieć wydźwięk antyamerykański? Hmmm... kowboje są początkowo bandą najgorszych łajdaków, ale to raczej ich normalny wizerunek. W którymś momencie padają słowa o kraju znajdującym się nad przepaścią (chodzi o zepsucie moralne), który uratować może tylko kino. A tak się składa, że projektor przywozi do miasteczka obcy. Jak na ukazanie zgniłej Ameryki, to miasteczko mimo wszystko robi przyjemne wrażenie. Myślę że film jest apolityczny, a jedyny nacisk położono na ukazanie roli i możliwości stojących przed kinem.

Czy to John Wayne na ścianie? :o
...i świetna parodia gatunku.

   Ten film to znakomita parodia westernów, ukazująca ich charakterystyczne elementy w sposób karykaturalny. Mamy więc saloon, mamy kowbojów, z których każdy jest twardym sukinkotem, mamy dziwki, strzelaniny i whisky. Indian też mamy. Całość okryta w oparach nonsensu. Ja ubawiłem się całkiem nieźle.


   Co ciekawe, wśród wyświetlanych przez Firsta filmów można zobaczyć Wjazd pociągu na stację i Polewacza polany Lumierów, a także któryś z Chaplinem. Innych nie dałem rady zidentyfikować.

   Zaskoczyły mnie naprawdę dobre zdjęcia, niestety ciągle myślę stereotypami, więc po radzieckim filmie spodziewałem się jakiegoś rozmazanego, albo ziarnistego gówna wizualnego, a otrzymałem całkiem przyzwoity obraz. Ba! Kostiumy i scenografie również niczego sobie, że o umiejętnościach jeździeckich i strzeleckich aktorów nie wspomnę. Gdyby nie język rosyjski można by pomyśleć, że to amerykańska produkcja.


   Prócz odjechanego humoru jest też sporo śpiewu. Nie przepadam za musicalami, ale tutaj wsłuchanie (lub wczytanie) się w tekst piosenek znakomicie uzupełniało pewne wątki. Zresztą po rosyjsku to całkiem melodyjnie i przyjemnie wychodzi. Tak więc kolejny plus.


   Zdecydowanie jest to lepsza parodia westernu od Lemoniadowego Joe, który momentami był psychodeliczny, czy bardzo nierówno nasyconych dowcipem Trzech Amigos. Człowieka z bulwaru Kapucynów gorąco polecam, bo to kapitalny film, a przy tym wyjątkowa ciekawostka w gatunku.


2 komentarze:

  1. Nie podobał mi się "Lemoniadowy Joe", ale ogółem to kino radzieckie bardziej do mnie przemawia niż czeskie, więc możliwe że ten film przypadnie mi do gustu.
    Oleg Tabakow, który tutaj zagrał, miał świetną rolę w "Kilku dniach z życia Obłomowa" w reż. Nikity Michałkowa. Bardzo sobie cenię ten film.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Lemoniadowy Joe" a "Człowiek..." chociaż mają wiele wspólnego, to w sumie jak niebo a ziemia, tylko zarys fabuły jest podobny, a już sposób podania historii zupełnie inny.

      Usuń