środa, 30 kwietnia 2014

Mały Mściciel (Kid Vengeance) 1977 reż. Joseph Manduke

   Z motywem dziecka szukającego zemsty za śmierć rodziców / rodziny miałem już do czynienia kilkakrotnie. W obu Prawdziwe męstwo wymierzanie sprawiedliwości dokonuje się zaraz po tragedii. W Pewnego razu na Dzikim Zachodzie, czy Śmierć jeździ konno bohaterom przychodzi poczekać na to parę lat. Zatem pomysł na młodzieńca, któremu zabito rodziców przez co rusza on się mścić na zabójcach nie jest mi obcy i nie wprawił w zwątpienie nad sensem takiej eskapady. Niestety jednym twórcom takie filmy się udają, innym nie. Tym razem się nie udało.

OPIS:

   Banda McClaina (Lee Van Cleef) napada an farmę, zabija rodziców Toma (Matt Garrett) i porywa jego siostrę. Chłopak poprzysięga im zemstę. Tropiąc grupę, podstępnymi metodami eliminuje pojedynczo jej członków. Bandyci w międzyczasie ograbiają ze złota pewnego poszukiwacza (Jim Brown). Losy obu ofiar grupy McClaina łączą się.



Co oni mu zrobili?!

   Pierwsze wrażenie nie jest najlepsze. Mamy mdłą muzykę i jakiś familijny obrazek ojca z synem, a dalej bogobojnej rodziny. Nie zachwyca też jakość obrazu, jest naprawdę straszna, widać że budżet tu był niewielki.
   Kiedy pojawiają się czarne charaktery wychodzą na wierzch kolejne braki. Kostiumy są straszne, ot jakieś hipisowskie szmaty. Nie przesadzam, wiecie jak mnie zabolało, gdy zobaczyłem Van Cleefa w brudnej marynarce, przepasce na czole i kolczyku w ucho, no kurde, jakby wyciągnięty ze śmietnika podstarzały hipis. A gdzie się podział jeden z najstraszniejszych rewolwerowców Dzikiego Zachodu?

Hipis? A może pirat.
Cień dawnego blasku

   Brutalnością próbowali twórcy nadrobić wszystkie braki w budżecie i warsztacie, ale nie tędy droga. Ba, chwilami nawet muzyka była całkiem, całkiem. W zasadzie tylko jeden motyw, ale był niezły. To jednak też nie uratuje całości. Przez Małego Mściciela przebija tylko cień dawniej chwały spaghetti westernu. Drętwe dialogi i słaba gra aktorska niestety nie pomagają.

   Może i pomysł na rezolutnego chłopca, który tropi i morduje bandytów jest niezły. Ale... jak się nad tym zastanowić, to jest to strasznie naiwne. Mamy tu grupę zbirów, którzy dają się podejść jak dzieci i to komu? Dziecku. Ich nieudolność aż razi. Niby da się popatrzeć, bo trochę się dzieje, niby to nawet ciekawe, ale podane w tak nieatrakcyjnej i naciąganej formie, że szkoda gadać.


   Nie cały czas niestety jest ciekawie. A skoro ani ciekawie, ani ładnie, to dłużyzny i nudne wątki stają się wręcz zabójcze. Chociaż nieźle usypiają uwagę, by zaraz potem dowalić całkiem niezłymi rozpierduchami z dynamitem czy strzelaninami. I to ciągle za mało by wyciągnąć film na wyższy poziom.

   Co do aktorów, to przede wszystkim chłopak jest irytujący i kiepsko mu idzie ta rola. Fajnie, że popracowano nad postacią McClaina, tak że nie jest uosobieniem zła, dzięki temu nie jest on tak sztuczny jak reszta. Jim Brown jako Isaac w sumie też w porządku. A szeregowe bandziory dobrze sprawiają się  w roli tła i mięsa armatniego.

   Małego Mściciela nie polecam, no chyba że dla Van Cleefa, ale też może lepiej nie, jeśli chcecie go zapamiętać w szczytowej formie, którą znacie z wcześniejszych lat.


3 komentarze:

  1. Ostatni western Van Cleefa. Cieniutki to film, głównie z winy reżyserii - jakby to trafiło w ręce kogoś bardziej utalentowanego i ogarniętego, niż ten cały Manduke, to mogła by powstac rzecz nieprzeciętna, bo potencjał był.
    To już trzeci SW , gdzie LVC zagrał z Jimem Brownem ( wcześniej ,, El Condor'' Guillermina i ,, Take a Hard Ride'' Margheritiego ) - obydwaj się bardzo zakumplowali na kolejnych planach. Swoją drogą Jim Brown to też wyrazista ikona westernu - ,,100 karabinów'' ,, Rio Conchos'' .

    OdpowiedzUsuń
  2. Tego nie oglądałem, ale z tego co widzę po ocenach, to nie mam czego żałować. Mogę za to polecić atrakcyjny, przepełniony akcją western "El Condor" z tym samym duetem aktorskim. Szczególnie Van Cleef dał w nim niezły popis, udowadniając że w takich klimatach czuł się jak ryba w wodzie. Wprawdzie nie jest to do końca spagwest, lecz amerykańska produkcja, ale skoro nakręcono ją w Almerii to na pewno włoskie westerny wywarły na nią spory wpływ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczę, zobaczę na pewno :) Jestem wielkim fanem Van Cleefa :D

      "Małego Mściciel" Amerykanie kręcili z kolei w Izraelu, ale zalatuje makaronem.

      Usuń