poniedziałek, 10 lutego 2014

Garść dynamitu (Giù la testa) 1971 reż. Sergio Leone

   Miał być western, a wyszedł film przygodowo-wojenny. W sumie też dobrze ;)

OPIS:
Do Meksyku przybywa ścigany przez Brytyjczyków irlandzki terrorysta-niepodległościowiec John (James Coburn). Będąc specjalistą od materiałów wybuchowych, ma do spełnienia pewną misję w rozgrywającej się wokoło rewolucji. Przypadkiem dołącza do niego Juan (Rod Steiger), lokalny rzezimieszek.


   Można powiedzieć, że ręka Leone aż nazbyt wyraźnie przebija z tego obrazu. Mamy intrygującą, przemyślnie skonstruowaną fabułę. Bohaterowie również wpisują się w znany schemat: meksykański bandyta-cwaniak, który nie mierzy sił na zamiary i zdaje mu się, że może rozkazywać Johnowi, kiedy w rzeczywistości to on staje się marionetką w jego rękach. Do tego znane nam już z Dobrego, złego i brzydkiego spektakularne sceny batalistyczne/z udziałem wojska. Przyznać trzeba że statystów, rekwizytów i środków pirotechnicznych sobie nie żałowali. Niestety film zawiera w sobie mnóstwo zwyczajnie nudnych lub przedłużanych w nieskończoność scen, ale na osłodę mamy miłą dla ucha muzykę Morricone.


   To dość brutalny obraz i nie mam tu na myśli pojedynczych trupów, które kładą się już od samego początku, ale powtarzające się sceny rozstrzelania, których kulminacyjnym momentem jest masowa tego typu akcja, w której widzimy kilkadziesiąt bądź kilkaset ofiar gładzonych przez reżim. Nie wnikałem w polityczny aspekt filmu, chociaż Leone faworyzował rebeliantów (chociaż składali się w dużej mierze z bandytów), a potępiał rząd.


   Trochę zaskoczył mnie Coburn w roli Johna, gdyż wychowany na nowych filmach ciągle żyje w przekonaniu, że bohatera tego typu grać może jedynie osoba młoda. Mój błąd i głupi nawyk, w każdym razie Coburn spisał się rewelacyjnie. Podobnie Steiger odtwarzający postać Juana, który co prawda nie budził mojej sympatii, ale przedstawiony był znakomicie i to w dużej mierze on zapewnia pewną dawkę humoru.


   Pomimo wszystkich atutów (a jest ich sporo), film męczy. Dwie i pół godziny to zdecydowanie za długo, tym bardziej, że jak już wspominałem, część scen jest niepotrzebna, nudna i przedłużona. Myślę że półtora godziny byłoby optymalnym czasem.

   Od strony technicznej prawie wszystko jest ekstra. Kostiumy, rekwizyty, efekty specjalne, liczba statystów scenografie, bla bla bla, strzelaniny i sceny batalistyczne. No rewelacja! Gdzieś tylko wyczytałem, że nie wiedzieć czemu w filmie pojawia się niemiecki CKM z II wojny światowej, ale to tylko drobne potknięcie. W każdym razie lubię to powtarzać, więc powtórzę jeszcze raz: o niebo lepiej niż w Bitwie warszawskiej Hoffmana.

   Polecam... tak, polecam ten film, chociaż należy się uzbroić w cierpliwość ;)


2 komentarze:

  1. Właśnie, to nie jest do końca western, ale taka mieszanka wypadła świetnie. Można go było troszkę pociąć, bo było tam sporo przeciągniętych scen, choć z drugiej strony chyba każdy film Leone tak jest nakręcony. Ja po tym filmie bardzo polubiłam James'a Coburn'a. Stworzył tak klawą kreację, pół żartem póż serio. Sama przyjemność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam się już czasem gubię co westernem jest, a co nie, Włosi bardzo rozluźnili ramy gatunku. Coburn zaskoczył mnie totalnie, po "Siedmiu wspaniałych" pamiętałem go jako bezpłciowego sztywniaka, a tutaj, fiu, fiu, kawał sukinsyna z charakterem i jednocześnie niesamowicie sympatyczny :)

      Usuń