sobota, 13 grudnia 2014

Przełomy Missouri (The Missouri Breaks) 1976 reż. Arthur Penn

   Dawno już miałem zobaczyć Przełomy Missouri, ale jak zawsze brakowało mi czasu. Ano, tak to jest jak się za dużo chleje.

   Pomysł na grupę cwanych koniokradów, którzy kupują sobie farmę, by mieć tam punkt wypadowy tudzież kryjówkę, spodobał mi się od samego początku. Żeby było ciekawiej bogaty ranczer z sąsiedztwa wynajmuje łowcę głów Claytona (w tej roli Brando), który ma ich wytropić i zlikwidować. Wszystko w sumie fajnie, nawet tak zawiewa świeżością, ale akcja trochę się rozmywa, gdyż bohaterowie bawią się ze sobą w kotka i myszkę zamiast zdecydowanie rozwiązywać zaistniałe problemy. W sumie bez znaczenia, bo ogląda się to przyjemnie.


   Poważniejszym problemem za to są dla mnie pewne nieuzasadnione działania bohaterów. Nie pokazano jak Clayton wpadł na trop jednego z koniokradów, ot po prostu go spotkał i wiedział, że to ten. A może po prostu coś przegapiłem czy źle zrozumiałem, nieważne, da się to przełknąć.


   Co do bohaterów, postacie są tu kreślone grubą kreską tak by nie było wątpliwości kto jest dobry, a kto zły. Brando wykreował tu antypatycznego dziwaka będącego najlepszym w okolicy łowcą głów, a Nicholson całkiem przyzwoitego i sympatycznego koniokrada Toma. W oczy rzuca się jeszcze napalona córka bogatego ranczera, przy okazji której bałem się, że będziemy mieć nudne love story, a wyszło całkiem fajne sex story. Właściwie można było subtelniej ukazać te postaci, ale w sumie w formie w jakiej są też mają swój urok.


   Podoba mi się obraz Dzikiego Zachodu jaki tu widzimy, nie jest sielankowo (no może poza paroma luźniejszymi scenami), bo nie dość, że klimat ciężki to jeszcze wkoło różne szumowiny się kręcą. Co ważniejsze jednak nie ma podziału na dobrych i złych, ci którzy z definicji powinni być szlachetni okazują się kanaliami, podczas gdy bandyci wypadają całkiem przyzwoicie. Prawdziwe szaleństwo :D

   Zdecydowanie warto obejrzeć Przełomy Missouri, choćby dla Nicholsona i Brando.

4 komentarze:

  1. Clayton nie musiał nikogo tropić - ranczer , który go wynajął dobrze wiedział, kto mu szyje konie i bydło i dał mu namiary na kolesi. Claytonowa licencia poetica polegała na tym, żeby ich wytłuc pojedynczo w najbardziej niespodziewanych momentach .
    Brando jako stara baba w czepku i fartuchu, rzucająca ostrym ,krzyżakiem' osmalonemu gościowi w koszuli nocnej w oko , rozstrzelanie kapusty Nicholsona i jeszcze parę innych patentów wyszło od samego aktora. Penn początkowo zamierzał nakręcić zwyczajny western , ale Brando zasypał go feerią zdumiewających rozwiązań ( głównie dotyczących postaci Claytona ) i reżyser to łyknął, powściągając swoje ego. I mamy film jedyny w swoim rodzaju.
    A finałowa konfrontacja to już jest czyste coup de grace dla odchodzącej mitologii Pogranicza.
    Szkoda strasznie, że tak mało podobnych westernów powstało .
    Z drugiej strony nie jest to kino dla gawiedzi - zgodny chór zbetoniałych ,,fanów westernu'' odsądził go od czci i wiary , film zebrał druzgocące recenzje i zrobił kasowego flopa.
    Ja go pierwszy raz widziałem za gówniarza w kinie i bylem w siódmym niebie , mało który western w tamtych zamierzchłych czasach dostarczył mi takiej frajdy.
    Bardzo fajna jest tu folkowa, akustyczna muza Johna Williamsa, kompletne przeciwieństwo tego, z czym jest na ogół kojarzony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, teraz to ma sens, jak zawsze się zgapiłem. No, Brando pojechał tu po całości już jak tylko go zobaczyłem w tym dziwnym stroju, bawiącego się trupem na pogrzebie to wiedziałem, że będzie wesoło.

      Swoją drogą Clayton przypominał mi chwilami doktora Moreau w późniejszym wykonaniu Brando. Oba typy dziwaczne i przerażające.

      Usuń
  2. Się mi przypomniało a propos Johna Williamsa - zanim został orkiestrowym monumentalistą, miał też na koncie przeciekawy i kompletnie nieobliczalny soundtrack do ,, Images'' Roberta Altmana , skomponowany do spółki z japońskim awangardowym perkusistą Stomu Yamashta ( m.in. supergrupa Go )

    OdpowiedzUsuń
  3. Film ten obejrzałem bo jestem fanem Jack Nickolsona(głownie z lat 70,czyli jego najlepszego okresu.
    I muszę powiedzieć zę jest to jeden z najlepszych westernów jakie widziałem(na pewno top 10).Film ten sprawił że bardziej zaintersowałem się westernami.

    OdpowiedzUsuń