wtorek, 22 października 2013

3:10 do Yumy (3:10 to Yuma) 2007 reż. James Mangold

   Pytanie: czy remake może okazać się lepszy od oryginału? Do tej pory udzielałem na to pytanie twierdzącej odpowiedzi, jednak nie mogłem poprzeć jej żadnym przykładem. Do tej pory... Nowa 3:10 do Yumy jest nieporównywalnie lepsza od pierwowzoru, przy czym do złudzenia podobna - nawet części dialogów zachowali takimi jakimi były. Różnica polega na tym, że twórcy poprawili wszelkie niedoróbki filmu z 1957 roku i dołożyli garść nowości. Z przyjemnością dałbym najwyższą ocenę, gdyby nie końcówka, która okazała się jeszcze bardziej naiwna i durna niż ta stara.

   Fabuły streszczać nie będę, zainteresowanych odsyłam tutaj.

   Tym razem wszystko jest takie jak powinno. Bandyci to dzika zgraja, a ich przywódca (Russell Crowe) choć ciut bardziej wyrafinowany teraz sprawia wrażenie łajdaka. Postać Evansa (grana przez Christiana Bale'a) również wiele zyskała na nowej odsłonie. Nie jest tak nudny i bezosobowy jak ten w wykonaniu Van Heflina. Już od początku wydaje wyraźnie pokazuje cechy swoje charakteru, dobre czy złe, ale jednak. I zaznaczę, że potem jeszcze niejednokrotnie zaskakuje. Postać została naprawdę nieźle rozbudowana. Z początku nie byłem dobrze nastawiony do pomysłu na wojowniczego syna Evansa Williama (Logan Lerman), ale trzeba uczciwie przyznać, że dzieciak dodaje ze swoja charyzmą i gniewem, dodaje smaczku całości. Grze aktorskiej nie można nic zarzucić, postarali się wszyscy. Jeśli już przy tym jesteśmy to pochwalę jeszcze Bena Fostera, który zagrał Charliego Princa - takiej kanalii dawno już nie widziałem.



   Wątek miłosny z tej wersji wypadł, są tylko błyskawiczny flirt i szybki numerek bazujące na pierwowzorze, ale mimo to nie tak banalne. Kolejny duży plus dla twórców.

   Strzelaniny są zrealizowane całkiem nieźle, można nacieszyć oko rewolwerowcami i sypiącymi się wszędzie drzazgami. Efekty specjalne z wybuchami okazały się pomysłowe, ale niestety ciut sztuczne. Cóż, widać twórcy nie mieli budżetu Jeźdźca znikąd (a i tak zrobili lepszy film). Zdjęć porównywać nie ma sensu, ale zaznaczę że są całkiem dobre. Podobnie jak scenografie i kostiumy. Tak powinien wyglądać Dziki Zachód! I chociaż western swoje najlepsze lata miał pół wieku temu, to mimo wszystko właśnie współcześnie twórcy tego gatunku mogą wzbić się na wyżyny.



   Muzyka, jest bardzo ładna, niestety przez większą część filmu przewija się tylko jeden motyw. Dopiero pod koniec zarejestrowałem jakąś większą różnorodność.

   Gra psychologiczna prowadzona miedzy Wade'em, a Evansem w pokoju hotelowym nie dostarczyła mi tym razem tylu wrażeń - to była tylko dobra sekwencja.

   Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie końcówka, która okazała się po prostu głupia i naiwna do granic możliwości. Zobaczcie sami.



4 komentarze:

  1. Akurat mi się o wiele bardziej podoba pierwotna wersja. :) I nie jest to spowodowane tylko tym, że nie lubię Bale'a!
    Film z 1957 r. miał klimat, takie powolne budowanie napięcia i relacji między bohaterami. Tutaj dopchanie więcej akcji jakoś zupełnie mnie nie przekonało. Ta akcja wydaje mi się nieco zbędna po prostu. I rzewliwe zakończenie... blah.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja akurat lubię w westernach wartką akcję :)
    Jeśli chodzi o zakończenie, to dla mnie w obu przypadkach jest żenada :/ Cudowna przemiana złoczyńcy w ostatniej chwili? No bez jaj :D Ktoś tak wrażliwy nie mógł być hersztem bandy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Obie wersje mają swoje wady i zalety, ale ja chyba jednak wolę remake, podobało mi się rozbudowanie motywu podróży i relacji pomiędzy bohaterami, aktorstwo i muzyka też okay (Marco Beltrami zdobył nawet nominację do Oscara za ten soundtrack). Zakończenie mnie zaskoczyło i nie uważam, aby było głupie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi chyba najbardziej się podobało, że Dan Evans okazał się większym życiowym nieudacznikiem niż w pierwowzorze, a przez jego misja wydała się bardziej heroiczna.

      Usuń