poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Człowiek zwany ciszą (Il Grande silenzio) 1968 reż. Sergio Corbucci

   Człowiek zwany Ciszą przypadł mi do gustu już od samego początku. Po pierwsze, akcja filmu rozgrywa się w zimie, a nawet laicy wiedzą, że naprawdę niewiele jest westernów w śnieżnej scenerii. Po drugie, od samego początku urzekła mnie piękna muzyka Morricone, naprawdę świetnie dopasowana do narracji, smutna lub niepokojąca zależnie od sytuacji. To film, który ma parę mocnych akcji i niezłych tekstów, ale żeby jednak nie zdezorientować Was zbytnio, chwilowo przestanę słodzić i skupię się na tym co mi się nie spodobało.


   Sama fabuła może nie powala, bo oto kolejny mściciel, który walczy o uciśnionych (chociaż nie tak za darmo, żeby kto nie powiedział: frajer), w tym przypadku drobnych przestępców, którzy ukrywają się w górach czekając na amnestię. Na przeciw niemu stają bezwzględni łowcy głów i sprzysięgłe z nimi władze pobliskiego miasteczka. Sympatie widzów ustalają się oczywiście po stronie tytułowego Ciszy i ofiar łowców, ale ich sytuacja w świetle prawa skłania też do refleksji: czemu to czarne charaktery stoją po stronie prawa i to prawa, które raczej większość społeczeństwa by respektowała.


   Szkoda że aktorsko film leży, bo jedynie Kinski dał czadu wykreowawszy postać bezwzględnego i cynicznego łowcy głów. Ma w sobie coś tak odpychającego, że od razu budzi niechęć i to się przekłada na grę. Także talentu odmówić mu nie można. Sam tytułowy bohater zaś wypadł słabo, chociaż pomysł na niemego mściciela broniącego uciśnionych był całkiem ok, to jednak Trintignant w moim odczuciu nie podołał prezentując przez cały film może dwie trzy miny, co wydaje mi się słabe. O pozostałych nie ma co wspominać, bo jakoś ich tak za mało, niegodziwy sędzia ledwie miga tu i ówdzie, a szeryf jest jakiś taki nazbyt pierdołowaty jak na tak poważny film.


   Technicznie też kiepściutko, jest mnóstwo niepotrzebny najazdów kamery, gdzieś pod koniec odniosłem wrażenie, że jedna scena im się nieudała, wyszła nieostra i prześwietlona, a mimo to znalazła się w filmie. Niby drobnostki, niby da się przeżyć, ale jednak kumulują się z pozostałymi mankamentami.

   Niemniej Człowieka zwanego Ciszą zdecydowanie warto obejrzeć, bo to bezsprzecznie brutalne kino, któremu daleko do klasycznych westernów czy nawet wielu spaghetti westernów z happy endami. Tutaj prawo stoi po stronie bogatych i silnych, a biednym pozostaje jedynie prawo zemsty. Co ciekawe o ile trudno jednoznacznie osądzić po czyjej stronie jest racja, bo łowcy zabijają przestępców w świetle prawa, chociaż każdy widzi, że jest to kara nieproporcjonalna do popełnionych win lub nie uwzględniająca okoliczności łagodzących, to Cisza pokazuje, że na każdego znajdzie się sposób. Sam również zabija i to równie podstępnie, bo prowokuje swoich przeciwników, by pierwsi wyciągnęli w jego stronę rewolwer, a potem prześciga ich, zabijając tym samym w świetle prawa.


2 komentarze:

  1. Aktorstwa w spaghetti westernach nie należy zbyt krytycznie oceniać, przecież Eastwood też grał za pomocą dwóch, trzech min, ale czy to w jakimś stopniu przeszkadzało. Oszczędne aktorstwo tylko podkreśla alienację bohatera, nieustępliwość i oziębłość uczuciową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, ale z drugiej strony przez gatunek przewijali się też lepsi aktorzy np. LVC czy Kinski właśnie i oni zawyżają poprzeczkę pokazując, że dało się.
      Co do Eastwooda to miał w sobie coś jeszcze co wybija go spośród wielu innych, m.in. Trintignanta.

      Usuń