sobota, 21 marca 2015

Keoma (1976) reż. Enzo G. Castellari

   Keoma to ciekawy przypadek wśród spaghetti westernów. Oto w rodzinne strony wraca z wojny secesyjnej Keoma, pół Indianin pół biały. Na miejscu zastaje sterroryzowane przez bandytów miasteczko, w którym na domiar złego szaleje zaraza. Od znajomego Murzyna dowiaduje się, że zaraz po wojnie przybył do nich niejaki Caldwell, który przemocą wykupił/przejął całą okolicę, a jej mieszkańców sprowadził do roli niewolników.

keoma 1976

   Keoma postanawia przeciwstawić się złu, co ułatwia mu fakt, że jest niezrównanym rewolwerowcem, świetnie rzuca nożami i niezgorzej radzi sobie w walce wręcz. Możnaby pomyśleć, że taki twardziel raz dwa przywróci porządek, ale nie ma tak łatwo, gdyż Caldwell ma pod sobą kilkudziesięciu ludzi, w tym ciekawostka - przyrodnich braci Keomy, którzy go nienawidzą. Tym samym taka konfrontacja daje naprawdę sporo fajerwerków w postaci strzelanin (zrealizowanych z wykorzystaniem slow motion). Co ciekawe bohater nie ucieka się do typowych dla spagwestów forteli i nad potęgę umysłu przedkłada argumenty siłowe. Także walki choć zrobione z rozmachem to nie wyróżniają się niczym szczególnym (żadnego CKM-u, ani dynamitu), a technicznie nawet trochę kuleją (nieźle ubawiłem się na typkach wywijających koziołki w powietrzu ilekroć, któryś dostał kulkę), co jednak daje się przełknąć.

Enzo G. Castellari

   Kiedy jesteśmy już przy ofiarach walk, to przyznam, że ciągle fascynuje mnie czemu włoscy filmowcy lubili tak epatować przemocą w swoich filmach. I nie chodzi mi tu jedynie o zabitych w strzelaninach, ale wszelkie inne przejawy okrucieństwa. Działania Caldwella jako żywo przypominały mi poczynania hitlerowców: łapanki na ulicach miasteczka, wywózka zarażonych do opuszczonej kopalni przypominającej obóz koncentracyjny, do tego blokowanie dostaw żywności i lekarstw prowadzące do powolnej eksterminacji miejscowej ludności. Ich szczęście, że się ten Keoma pojawił, bo było by krucho.

keoma franco nero

   A bohater to jak na spagwesta naprawdę nietypowy, bo prócz tego, że nie korzysta z żadnych forteli, to jeszcze nie walczy dla zysku, on naprawdę chce tylko pomóc ludziom. Jak jakiś mesjasz i w sumie nie jest to określenie na wyrost, bo film jest wręcz naszpikowany religijną symboliką. To akurat fajny myk, za to już filozoficzne zacięcie bohatera, choć znośne to według mnie niepotrzebne. Fabuła daje jasny przekaz, wojna jest zła, bo to przecież ona przyniosła upadek miasteczku, a o wolność i równość trzeba walczyć. Koniec końców tyrana obalają mieszaniec, czarnuch i tolerancyjny biały, podczas gdy reszta białych jest oprawcami, albo daje się zażynać jak prosiaki.

enzo g. castellari

   Ciekawym zastosowanym tu zabiegiem są też retrospekcje przedstawiające nam wspomnienia Keomy, momentami wręcz przeplatają się z rzeczywistą akcją, ale nie powoduje to żadnego bałaganu. Naprawdę w pytkę zabieg, który w połączeniu z dialogami bohaterów daje pełny obraz przeszłości i pozwala zrozumieć motywy bohaterów.

enzo g. castellari

   To strasznie późny spagwest, więc i mocno się różni od starszych klasyków. Castellari sporo tu poeksperymentował tak ze zdjęciami jak i z samą konwencją. Nie upiekło się i muzyce, bo przez cały film przewija się kilka charakterystycznych piosenek. Wszystkie robione na jedno kopyto i chociaż nie wsłuchiwałem się w ich treść, to z tego co złapałem jednym uchem, wnioskuję że były one swego rodzaju narracją, niestety zupełnie tu niepotrzebną, bo tak jak rozmowy Keomy z ojcem, zahaczajace o łopatologię. Mimo to w jakiś sposób mi się one podobały i nawet tolerowałem ich obecność, chociaż czułem zgrzyt, bo jakoś tak nie po bożemu.

Enzo G. Castellari

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz