poniedziałek, 1 września 2014

Corri, uomo, corri (1968) reż. Sergio Sollima

   Dawno już chciałem zobaczyć Corri, uomo, corri, ale za cholerę nie mogłem znaleźć wersji z dobrym tłumaczeniem, no i tak jakoś w końcu machnąłem ręką. Prawie bym zapomniał o tym spaghetti westernie, gdyby nie Mariusz ze swoją recenzją. Pomyślałem, poszukam jeszcze raz i znalazłem :)

OPIS:

   To kontynuacja przygód Cuchillo (Tomas Milian) z La resa dei conti. Manuel "Cuchillo" Sanchez wraca w rodzinne strony do ukochanej kobiety. Jego wizyta nie trwa długo, bo momentalnie wplątuje się w kłopoty i ląduje w areszcie, w którym poznaje rewolucyjnego poetę Ramireza (José Torres), a ten wciąga go w awanturę o złoto warte 3 mln dolarów. Chętni na jego zdobycie są również meksykańscy rebelianci, bandyci, były szeryf-rewolwerowiec i kto tam się jeszcze po drodze napatoczy.



   Od początku mamy widoki na kawał dobrego kina. Świetna muzyka, piękne plenery, odpowiednie kostiumy i scenografie, wszystko to jest solidną podstawą dla każdego westernu.

   Sam tytułowy Cuchillo zachwyca już od pierwszych minut. Jest uroczy, czarujący i zabawny, co w przypadku włóczęgi i złodziejaszka daje ciekawy efekt. Nie można też zapominać, że facet to utalentowany nożownik i były rewolucjonista, patrzący głównie za własną korzyścią, ale nie do końca pozbawiony skrupułów. Mnie najbardziej ujął humorem, nie przemijającym nawet w sytuacjach śmiertelnego niebezpieczeństwa. No i też tym życiowym pechem, przez którego regularnie wpada w jakieś tarapaty.


   Bohaterowie to chyba najmocniejszy punkt tego filmu, są wyraziści i ciekawi. Prócz nie dającego się nie lubić Cuchillo mamy też jego namiętną ukochaną Dolores (Chelo Alonso), która próbuje go usidlić i zaprowadzić przed ołtarz, lecz mimo swojej zaborczości i charyzmy, Manuel nieprzerwanie chodzi swoimi ścieżkami. Żeby było ciekawiej pojawia się i druga dziewczyna, dla odmiany blondynka i Amerykanka, nieco szurnięta Penny (Linda Veras), która już nie wzbudza sympatii, lecz wprowadza sporo zamieszania. A były szeryf Nathaniel Cassidy (Donald O'Brien) jest wisienką na torcie, choć niepozorny to okazuje się pieruńsko bystry i śmiertelnie niebezpieczny, gdy sięga po broń.


   Chociaż film trwa dwie godziny to nie ma tu czasu na nudę. Co chwila w akcję włączają się coraz to nowe postacie lub grupy i dochodzą coraz to nowe wątki. Naprawdę jest na czym skupić uwagę. Jak zawsze nie mogło zabraknąć strzelanin, brutalności i sporej liczby trupów. No i te numery z nożami...


   Dialogi zasługują na osobne wyróżnienie. Na przemian zachwycają dobrze wyważonym humorem i mieszanką tekstów w stylu macho, które świetnie pasują do sytuacji, ale też nie jest ich za dużo.

   Słabo pamiętam La resa dei conti, ale tam chyba bardziej podobała mi się fabuła, jeszcze mocniej naszpikowana niesamowitymi wątkami i zaskakującymi zwrotami akcji, a tu z kolei przeważyła postać Cuchillo. W sumie wychodzi remis.


   Corri, uomo, corri zdecydowanie polecam, nawet jeśli nie widzieliście poprzedniego filmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz